[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Błotosmętku. Co do mnie, dobry Golgu, byłem zaczarowany tak samo jak ty i twoi towarzysze.
Dopiero niedawno przypomniałem sobie, kim jestem. Ale mam jeszcze jedno pytanie. Czy znasz
może drogę do tego nowego tunelu, przez który Czarownica chciała wyprowadzić armię na podbój
Nadziemia?
 Ui-ii-ii!  zakwiczał Golg.  Tak, znam tę straszną drogę. Pokażę wam, gdzie się zaczyna. Ale
nawet nie próbujcie, czcigodni, żądać ode mnie, żebym z wami tam poszedł. Wolę umrzeć.
 Dlaczego?  zaniepokoił się Eustachy.  Co jest w tym tak strasznego?
 Za blisko góry, za bardzo na zewnątrz  odpowiedział Golg, wstrząsając się ze wstrętem.  To
najgorsza rzecz, jaką nam chciała zgotować ta wiedzma. Miała nas wyprowadzić na otwartą
przestrzeń, na tamtą stronę świata. Mówią, że tam nigdzie nie ma sklepienia, tylko straszliwa wielka
pustka, zwana niebem. A tunel jest już prawie gotów, wystarczy parę uderzeń kilofem i będziecie
na zewnątrz. Nie chciałbym wtedy znalezć się za blisko.
 Hurrra! Teraz dopiero dobrze mówisz!  zawołał Eustachy, a Julia dodała:  Ale tam w górze
wcale nie jest tak strasznie. Bardzo nam się tam podoba. My tam mieszkamy.
 Wiem, że wy, Nadziemianie, tam mieszkacie  powiedział Golg.  Zawsze jednak myślałem,
że po prostu nie potraficie znalezć drogi pod ziemię. Przecież nie możecie naprawdę tego LUBI:
pełzać jak muchy po wierzchu świata!
 A może byś od razu pokazał nam drogę?  przerwał mu Błotosmętek.
 Niech nam szczęście sprzyja!  zawołał królewicz. Skoczył na swojego rumaka. Błotosmętek
usiadł za Julią i ruszyli stępa za Golgiem. Prowadząc ich, wykrzykiwał przez cały czas dobre
nowiny: że czarownica nie żyje i że czworo Nadziemian to przyjaciele. A ci, którzy to usłyszeli,
powtarzali to natychmiast innym, i tak w ciągu kilku minut całe Podziemie dzwoniło od radosnych
krzyków i wiwatów, a setki, tysiące gnomów cisnęły się wokół Węgielka i Znieżki, podskakując,
wywijając koziołki, stając na głowach, przeskakując sobie przez plecy i rzucając pękające z hukiem
petardy. A Rilian musiał opowiedzieć historię swego zaczarowania i odczarowania przynajmniej
dziesięć razy.
W ten sposób dotarli do krawędzi szczeliny. Miała około trzystu metrów długości i z sześćdziesiąt
metrów szerokości. Zsiedli z koni i podeszli do samej krawędzi, zaglądając w czerwoną przepaść.
W twarze uderzył ich silny żar pomieszany z zapachem, który trudno było porównać z
jakimkolwiek innym. Był to zapach bogaty, ostry, podniecający, drażniący nosy. Blask bijący z dna
rozpadliny był tak silny, że w pierwszej chwili zupełnie ich oślepił. Kiedy się trochę przyzwyczaili,
ujrzeli na dnie jakby rzekę ognia, a na jej brzegach coś jak pola i zagajniki z trudnej do opisania,
rozżarzonej jasności, chociaż w porównaniu z rzeką była blada i przyćmiona. Były tam pomieszane
ze sobą błękity, czerwienie, zielenie, biele, jak wspaniały, misterny witraż, przez który w samo
południe prześwieca tropikalne słońce. Po urwistych stokach rozpadliny schodziły setki Ziemistych,
jak mrowie czarnych much po jakimś rozjarzonym, kryształowym kloszu.
 Wasze czcigodności  odezwał się Golg, a kiedy się odwrócili ku niemu, przez kilka dobrych
chwil nie widzieli nic prócz czarnych plam.  Wasze czcigodności, dlaczego nie mielibyście zejść
w dół, do Bizmu? Będziecie tam szczęśliwi, bardziej szczęśliwi niż w tym zimnym, nie osłoniętym,
nagim kraju na wierzchu świata. A w każdym razie złóżcie nam krótką wizytę.
Julia była pewna, że żaden z jej towarzyszy ani przez chwilę nie potraktuje poważnie tego zaprosze-
nia. Ku swemu przerażeniu usłyszała, jak Rilian powiedział:
 Zaprawdę, przyjacielu Golgu, jestem już prawie gotów zejść tam w dół wraz z tobą. Jest to
bowiem zadziwiająca przygoda, a myślę, że żaden ze śmiertelnych nigdy jeszcze nie oglądał Bizmu
przed nami i zapewne nikt z nas nie będzie już miał więcej ku temu sposobności. Nie wiem też, jak
mógłbym w latach, które nadejdą, znieść pamięć tego, że dana mi była raz w życiu możliwość
odwiedzenia najgłębszych otchłani Ziemi, a ja z niej nie skorzystałem. Ale czy człowiek może tam
żyć? Chyba nie pływacie w tej ognistej rzece?
 Och, nie, czcigodny. My nie. Tylko salamandry żyją w samym ogniu.
 Co to za rodzaj stworzeń, te salamandry?  zapytał królewicz.
 Trudno to bliżej określić  odrzekł Glog  ponieważ są tak białe i rozżarzone, że nie można na
nie patrzyć. Najbardziej przypominają małe smoki. One mówią do nas z wnętrza ognia. Są
niebywale mądre, bardzo dowcipne i wygadane.
Julia popatrzyła szybko na Eustachego. Była pewna, że jemu myśl zejścia na dno szczeliny po jej
stromych ścianach jeszcze mniej przypadnie do gustu. Serce w niej zamarło, gdy zobaczyła, jak
bardzo zmienioną ma twarz. Teraz bardziej był podobny do królewicza Riliana niż do dawnego
Scrubba z Eksperymentalnej Szkoły. Powróciły do niego wszystkie przygody i dni żeglugi z
królewiczem Kaspianem.
 Wasza wysokość  rzekł do Riliana.  Gdyby tu był mój dawny przyjaciel Ryczypisk, wódz
myszy, powiedziałby, że nie można się cofnąć przed przygodą zwiedzenia Bizmu, nie narażając
poważnie na szwank naszego honoru.
 A więc na dół!  ucieszył się Golg.  Pokażę wam prawdziwe złoto, prawdziwe srebro, pra-
wdziwe diamenty.
 Koszałki-opałki!  powiedziała Julia.  Tak jakbyśmy nie wiedzieli, że nawet tu znajdujemy
się poniżej najgłębszych kopalni.
 Tak, słyszałem o tych zadrapaniach na skorupie Ziemi, które wy, Szczytowcy, nazywacie kopal-
niami. Ale możecie w nich wykopać tylko martwe złoto, martwe srebro, martwe diamenty. Tam, w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl