[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Ciekawa rzecz, co zrobił z pieniędzmi? zapytał jegomość z purpurową twarzą i naroślą tłuszczu na
końcu nosa, przypominającą korale indyka.
 Nie wiem, doprawdy  odparł jegomość z dużym podbródkiem. Może zapisał swoim wspólnikom...
To wiem, że nie ja będę jego spadkobiercą.
Dowcip ten przyjęto wybuchem śmiechu.
 Zdaje mi się  ciągnął dalej jegomość z podbródkiem  że będzie miał marny pogrzeb.
Jestem pewien, że wystrój kościoła i karawanu niedrogo będą kosztowały, bo nie znam nikogo, kto
by chciał pójść za jego trumną. A gdybyśmy tak bez zaproszenia odprowadzili go do grobu?
 Jeżeli wyprawią porządną stypę, to nie mam nic przeciwko temu  wtrącił jegomość w okularach. 
Za takie poświęcenie coś się przecież należy.
Gromadka znów się roześmiała.
 Jak widzę, jestem najbardziej bezinteresowny  odezwał się jegomość z podbródkiem.  Nigdy nie
chodzę na cmentarz i nie ubiegam się o stypy, ale jeżeli który z was wybierze się na ten pogrzeb, ja
chętnie będę mu towarzyszyć. Prawdę mówiąc, poniekąd sympatyzowaliśmy ze sobą. Przy spotkaniu
zawsze wymienialiśmy choć kilka słów. No, tymczasem do widzenia, moi panowie.
Gromadka rozeszła się i zniknęła w tłumie, a Scrooge, który poznał wszystkich
rozmawiających, zwrócił oczy na ducha, jak gdyby oczekując wyjaśnienia tego, co usłyszał.
Zamiast odpowiedzi, duch pomknął na ulicę i palcem wskazał dwóch rozmawiających mężczyzn.
Scrooge znów nadstawił uszu, w nadziei, że teraz zagadka się rozwiąże.
Obu mężczyzn wskazanych przez ducha znał dobrze. Byli to bogaci i bardzo wpływowi giełdziarze.
Scrooge usilnie zabiegał o pozyskanie ich szacunku i zaufania, oczywiście w znaczeniu czysto
giełdowym.
 Witam pana  mówił jeden z nich  jak zdrowie?
 Niezgorzej  odparł zapytany  a pańskie?
 Dziękuję, dobrze. A starego kutwę powołano nareszcie do obrachunku.
 Słyszałem o tym. Ale nieznośne zimno dziś mamy...
 Przecież to właściwa pora... święta Bożego Narodzenia. Pan nie jezdzi na łyżwach?
 Co mi po tym? Mam co innego na głowie. Do widzenia.
 Do widzenia.
Ani słowa więcej. Takie było ich przywitanie, rozmowa i pożegnanie.
Scrooge  a z początku dziwiło, że duch przywiązuje wagę do tak w gruncie rzeczy błahych rozmów,
lecz przeczuwając, że czyni to nie bez celu, zaczął się nad nimi zastanawiać.
Było niemożliwe  rozmyślał  żeby rozmowy dotyczyły Jakuba Marleya, jego dawnego wspólnika,
chociażby z tego tylko względu, że Marley umarł już dawno. Zmierć jego należała do przeszłości, a
ten duch przecież miał związek jedynie z przyszłością.
Na razie Scrooge nie mógł w żaden sposób wymiarkować, o którym z jego znajomych rozmawiano.
Nie wątpił jednak, że kogokolwiek dotyczyły te rozmowy, musiały zawierać naukę, mającą na celu
jego dobro, a on powinien przyjąć ją z uwagą i wdzięcznością. Przyszedłszy do tego przekonania,
postanowił uważnie przysłuchiwać się wszystkiemu, co mu w uszy wpadnie; przede wszystkim
bacznie obserwować własną postać, jeśli się ona zjawi, przewidując, że jej zachowanie da mu klucz
do rozwiązania dręczących go pytań. Zaczął więc szukać samego siebie.
Któż to zajął jego uprzywilejowane miejsce na giełdzie? Scrooge nie znał tego człowieka.
Rozglądał się na wszystkie strony, ale nie mógł odnalezć siebie, chociaż zegar giełdowy wskazywał
godzinę, w której zwykle tu przebywał. Ta okoliczność nie zaniepokoiła go zbytnio, gdyż po
odwiedzinach pierwszej zjawy postanowił w głębi duszy, że zmieni dotychczasowy sposób życia;
przypuszczał więc, że jego nieobecność na giełdzie potwierdza, iż w postanowieniu swoim wytrwał.
Duch, wciąż posępny i nieruchomy, stał przy nim z wyciągniętą ręką. Ocknąwszy się z zamyślenia,
Scrooge zauważył, że duch nie spuszcza z niego oczu; dreszcz przebiegł po nim od stóp do głowy.
Szybko opuścili gwarną część miasta i zapuścili się w jedną z oddalonych dzielnic, gdzie Scrooge
nigdy nie zaglądał, wiedząc, że miała jak najgorszą opinię. Zobaczył ciemne, pełne błota ulice; domy
zaś i sklepy były nędzne, mieszkańcy bosi, półnadzy, pijani, budzili obrzydzenie.
Podwórza i korytarze nieprawdopodobnie wąskie, zagnojone, wydawały odór, dostrajały się do ludzi,
od których tu się roiło. Była to dzielnica błota, nędzy i zbrodni.
W tej oto strasznej dzielnicy znajdował się nędzny sklepik, w którym sprzedawano stare żelastwo,
gałgany, stare butelki, kości. Na podłodze, wewnątrz sklepu, piętrzyły się stosy zardzewiałych
kluczy, gwozdzi, łańcuchów, zawiasów, pilników, talerzy wag, odważników.
Dziwne tajemnice, których zbadania nie każdy odważyłby się podjąć, ukrywały się pod stosami
cuchnących łachmanów.
Przy piecu, skleconym niezdarnie z kawałków starych cegieł, w którym spalano szczątki zgniłego
drzewa, siedział wśród swoich towarów siedemdziesięcioletni człowiek. Od ulicznego chłodu zasłonił
się kotarą z gałganów, które rozwiesił na sznurku. Palił fajkę. Scrooge i duch zjawili się przy nim w
chwili, kiedy do sklepu weszła kobieta dzwigająca ciężki tłumok. Tuż za nią, także z tłumokiem, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl