[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Morley zdążył wrócić, żeby usłyszeć tę część rozmowy. Uniósł brew.
- Zamykam sprawę zaraz po kolacji - oznajmiłem.
148
Morley zesztywniał z zaskoczenia, ale Chaz i jej tatko jednocześnie krzyknęli:
- Co?
- Zjemy, zaprowadzę was do Cleavera i tu kończy się moja rola. Reszta to wasza sprawa. Wracam
do domu na piwo i do łóżka.
Direheart zaczął się podnosić. Był gotów.
Morley ruszył półeczką w kierunku kuchni. Może chciał się okopać.
Chaz uśmiechnęła się, jakby jej mózg zmroziło. Zaczynałem się nad nią zastanawiać. Kiedy tatuś
był w pobliżu, grała śliczną a głupią.
- Proszę usiąść - powiedziałem. - Morley zadał sobie wiele trudu, żeby przygotować pańskie danie.
A Cleaver będzie tam, gdzie jest, kiedy wrócimy.
Kolacji jeszcze nie podano.
Morley być może oddalił się, żeby sprawdzić, jak idą przygotowania, ale nie postawiłbym na to
dwóch zdechłych much.
Miło, że jest taki przewidywalny.
Po Szczytach nie został mi już żaden trik. Tego, czego nie zużyłem, zgubiłem albo mi zabrali. Może
trzeba było się spotkać z Piękną przed kolacją.
Teraz już za pózno.
Na stół wjechała kolacja. Zliniłem się nad daniem Direhearta, dławiąc się własnym. Był to rodzaj
sufletu, którego próbowałem wcześniej i nie dostałem odruchów wymiotnych. Tym razem jednak ktoś nała-
dował tam zielonego pieprzu.
Morłey wyglądał tak niewinnie, że chętnie bym go udusił, gdyby nie był mi potrzebny.
- Nie dostanie pan z powrotem swojej książki - wyjaśniłem Direheartowi. - Już dawno przestała
istnieć.
Gość miał jaja. Okazał tylko lekkie zaskoczenie i tylko przez chwile. - Tak?
- O ile wiem, córka Maggie Jenn zwinęła ją Cleaverowi około roku temu, przywiozła do TunFaire,
pokazała niewłaściwym ludziom, a potem porwali ją ci od praw człowieka. - Do tego punktu mówiłem cała
prawdę.
Władca Ognia uśmiechnął się, całkiem opanowany.
- Wątpiłem, że ją jeszcze kiedykolwiek zobaczę, zwłaszcza kiedy dowiedziałem się o krwawym
śladzie, jaki po sobie pozostawia.
- Chciałem tylko, żeby pan zrozumiał.
- Odzyskałbyś ją, gdybym cię wynajął?
- Nie chcę tej roboty. Zbyt wielu ludzi gotowych jest, żeby za nią zabijać.
Direheartowi nie spodobało się to, co usłyszał, To już nie był dobry star Fred, kiedy spojrzał na
mnie złym okiem, zastanawiając się, co kombinuję.
Zdałem sobie wreszcie sprawę, że uznał mnie za zbyt leniwego, żeby szukać książki na własny ra-
chunek.
Władca Ognia jadł niczym mały piesek, usiłujący pożreć swoje, zanim nadejdą duże psy. Ja jadłem
powoli, głównie wpatrując się w Chaz, która starała się jeść równo ze mną i gapiła się na mnie. Brzydkie
intencje aż spływały jej z oczu.
LXI
Po kilku krokach zawahałem się. Na ulicy powinno być więcej ludzi. Prawdopodobnie wieści z
Domu Radości już się rozniosły.
149
Jeśli nawet Władca Ognia to zauważył, nie dał tego po sobie znać. Ale może i nie. Od zawsze sie-
dział w Kantardzie i nie wiedział nic o ulicach.
Za to Chaz była dziwnie niespokojna. Poczuła natychmiast, że coś nie pasuje. Głupia blondynka
znikała w oczach.
Biorąc pod uwagę moje ostatnie przygody, nie mogłem mieć sobie za złe, że pozostawałem czujny
do granic wytrzymałości nerwowej. Oczywiście, nic się nie wydarzyło. Jeśli nie liczyć...
Aopot skrzydeł w chłodnym wieczornym powietrzu. Sprężyłem się na przyjęcie jakiegoś skrzydlate-
go demona wprost z czeluści piekielnych jednego z tysiąca jeden kultów religijnych Tun-Faire.
Mityczne znaczy możliwe do opanowania.
Rzeczywistość jest znacznie brzydsza.
Na ramieniu wylądował mi Cholerny Papagaj.
Trzepnąłem go.
- Cholerny Dean! Wraca do domu w środku nocy i wypuszcza tego potwora!
Jak ten drań mnie znalazł?
Ptaszysko w milczeniu przeprowadziło się na ramię Chaz.
- Co się z tobą dzieje, ptaku? Chaz, uważaj, na pewno na ciebie narobi.
Ta przygoda nie szła w tym kierunku, w jakim się spodziewałem. Nie próbowałem nikogo zwodzić.
Ruszyłem prosto przed siebie. Byliśmy już w połowie drogi, kiedy Chaz zaświergotała:
- Bledsoe?
Odpowiedziałem - głównie dla Morleya, który chyba czaił się już w mroku gdzieś w okolicy.
- A gdzieżby indziej? Wykorzystał już wszystkie kryjówki. A oni nie wiedzą, jak wygląda napraw-
dę.
Może. Już sarn zwątpiłem we własną intuicję.
I zacząłem wątpić we własny rozsądek. Pakować się w niebezpieczeństwo z czarownikiem u boku?
Nie miałem powodu, aby ufać Direheartowi. Jego gatunek należał do urodzonych zdrajców. A moim jedy-
nym ubezpieczeniem był czarny elf ze złamanym ramieniem, który może nie pozostać wierny mojej druży-
nie, kiedy zobaczy Deszczołapa.
Ludzie mówią, że za dużo myślę. Pewnie tak... Dlaczego uważam, że Cleaver po ostatniej historii
będzie dalej siedział w Tun-Faire? Dlaczego, ze wszystkich miejsc, miałby się ukryć właśnie w Bledsoe?
Kiedy wszedłem do izby przyjęć Bledsoe, byłem chodzącą galaretą. Ale szybko odzyskałem wiarę
w siebie.
Po dwóch krokach zobaczyłem damską połowę pary staruszków, których uwięziłem w tym paskud-
nym magazynie. Ona też mnie zauważyła i podreptała na najwyższych obrotach. Ruszyła w kierunku klatki
schodowej, którą uciekłem kilka wieków temu.
Wygrałem wyścig.
- Witam znowu. Direheart dołączył do mnie.
- Znasz ją?
Opowiedziałem mu pokrótce, o co chodzi.
Władca Ognia obserwował okolicę. Nasze przybycie nie pozostało niezauważone. Personel zbierał
się dyskretnie, Zauważyłem nieznajome, nieprzyjazne twarze.
- Ci chłopcy nie znają się na żartach, Fred - zdążyłem mu opowiedzieć o moim uwięzieniu. A oni
widocznie uznali, że nadszedł czas zapłaty.
150
Władca Ognia zrobił tę jedną rzecz, która sprawia, że normalni ludzie czują się niepewnie w towa-
rzystwie jemu podobnych. Mamrotanie, przebieranie palcami i nagła ciemność niczym serce prawnika. W
chwilę pózniej wszędzie pojawiły się kolumny ognia. A każdy obejmował jednego głośno protestującego
osobnika. Jeden zresztą miał nieszczęście zrobić krok w naszym kierunku. Direheart załatwił to tak, żeby-
śmy nie musieli słyszeć jego wrzasków, ale gość próbował dalej. Stał się ludzką pochodnią, która oświetlała
nam drogę.
Chaz nie była zszokowana. Tatuś wyraznie jej nie rozczarował.
Staruszka ruszyła pędem po schodach, usiłując nas wyprzedzić. Nie dała rady. Minęliśmy oddział,
gdzie narozrabiałem. Naprawy i remonty już się rozpoczęły. Uroniłem łzę za Ivy ego i Zlizgacza.
Staruszka nagle okręciła się, jakby wpadła na pomysł, że nas zatrzyma własną piersią. Wyglądała
okropnie, oświetlona blaskiem padającym od płonącego człowieka. Była śmiertelnie przerażona i równie
mocno zdeterminowana. W oczach miała śmierć. Była niczym niedzwiedzica pomiędzy łowczym a małym
miśkiem.
Bingo. Właśnie ją poznałem. Nos w nos i te płonące oczy. Minus kilka dziesięcioleci cierpień i ubó-
stwa i dostaniesz drugą Maggie Jenn.
Maggie nie powiedziała, co się stało z jej matką.
Najwyższe piętro Bledsoe zarezerwowane było dla tych, których jedyny kontakt z biedą miał miej-
sce podczas akcji dobroczynnych. Było to wydzielone środowisko, uznawane za niezbędne i odpowiednie
minimum, żeby swobodnie decydować o losie Waldo ów Tharpe w TunFaire.
Tu płonący człowiek przestał nam być potrzebny i poczciwy stary Fred uwolnił go z czaru. Upadł,
zmieniając się w kupę zwęglonego mięsa i kości. Direheart zignorował staruchę. Nie potrzebowaliśmy jej.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]