[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sady. Dogonił i zdarł czerwony ko\uszek. Doprowadził pod krzaki. Dziecko przysłoniło
rączkami oczy. Strzał rozerwał głowę. Dziecko jeszcze biegło tyłem, jakby je ktoś zdzielił
mocno po czole. I upadło, takie malutkie, \e 146
na śniegu ju\ nic nie widać. Ja wiem... On, ten człowiek dorosły, wszedł z tym ko\uszkiem do
Hanczarki i patefonem zagłuszał sumienie. Paliło go światło dzienne, dlatego wdział potem
na łeb stalowy hełm ze swastyką i czarne okulary. - I właśnie, niechby księ\ulko wysunął
kułak, \eby mu pogrozić, wsadziłby bez wahania ołowiankę pod płuca. Plułby ksiądz krwią,
szukał cię\kimi rękami płotu i rybimi oczyma straszyłby najbli\szych. - Jezusie Nazareński!
Kto rządzi tym światem?
- Stukanina.
- Powiada pan.
- Stukanina. Sam ksiądz chce mnie stuknąć jak psa.
- Tak. Toby się trza zastanowić. Która godzina? Powiedz pan jeszcze, która godzina. Zale\y
mi na tym. Chciałoby się jeszcze z kimś naradzić. Bo to podobno, jak się kogoś zabije - to tak
jakby się siebie ju\ zabiło. - Dobrze. Zobaczymy, kto mocniejszy - członek kripo czy
dobrodziej z Hucisk. - Ach, panie szpicelku. A chyba pan widział starego Buchsbauma, jak
le\ał goły pod chmurnym niebem, wąsami do ziemi. Wiatr szarpał resztkami koszuli na
wydolkowa-nych plecach, w nieckowatym zagłębieniu stała krwawica. Obok dwie pajdy
\arnowego chleba, cebula i kij wyglansowany twardą skuła. - Tak, widziałem. Robota
Kurdiuka.
- A na grudach zmarzłej oziminy rozwalona dziewczyna. Ona u was słu\yła. Jeden warkocz
na ustach wydętych przestrzałem, studzieninowate oko. Podszyte na stopach pończochy, w
garściach ziemia mimo mrozu. A na lewo mama rodzicielka, naga, ze strzępem odzienia na
jednej nodze. - Przypominam. Teitelbaum wówczas, korzystając ze spokoju na szosie, zmykał
przysiadłym truchtem w pole. i o*
147
Patrol go zlometował i palił do niego pojedynczymi strzałami. Kucał kosiasto, dopadł lasu i
zniknął w czerni. Bańczycki podszedł do okna, otworzył je i krzyknął w ciemność: -
Wąskopyski!!!
O ciemnym ju\ zmierzchu, w kupie słomy za piecem, umierała dziewczyna postrzelona w
wątrobę. Słychać było bulgot z jej gardła, ręka czepiała się pustego wiadra, skwierczały
paznokcie, jakby ktoś plewę z blachy wybierał. Kierasiński, ten świe\o przybyły do bandy
Chuny Szaji uciekinier z obozu w Beł\cu, postękiwał na środku izby. - Co ty tam robisz? -
spytał Szerucki.
- Znalazłem tu knot z rozbitej lampy.
- No i co?
- To ja tym knotem smaruję przyszwy, nie będą piły wilgoci. - Ona jednak umiera -
powiedział Szerucki z ciemności.
- Ale by tam?
- Ano posłuchaj, jak ona oddycha. No posłuchaj...
- Ty zrób jej sztuczne oddychanie, to czasem bardzo skutkuje. Tylko nie rozduś śledziony.
Słychać było, jak Szerucki przesypuje słomę, a chora pyta cichym szeptem: - Wo bin ich?
- Co? - pyta Kierasiński.
- Wo bin ich?
- Masz ty, Szerucki, zapałki? - spytałem.
- Zamokły moje zapałki, do gaci na mnie wszystko zamokło. 149
- Te\ jołopa z ciebie kawałek. Dałeś zapałkom zamoknąć.
- Nach Hause will ich.
- Co ona mówi? - spytał Kierasiński.
- Ty nie cokaj nad chorą - mówił Szerucki - kucnij tu, bli\ej, i pomacaj suchą ręką jej czoła.
Zachrzęściła słoma, stuknęły kolana i nastała cisza, jakby wszystko zostało zabite obuchem
siekiery. Przed chałupą zachlapały kroki, ktoś niecierpliwie szukał klamki. Kierasiński
podszedł do progu.
- Kto tam?
- Dudi.
- Puść go - powiedział Szerucki - to nasz, jego Hitler do szczęścia potrzebuje. Kierasiński
uderzył rygielek, drzwi odskoczyły.
- Co tam się stało, \e ty sam, Dudi? Co?
- Latadywan posłał mnie tu.
- I co powiedział?
- śeby uciekać.
- A Latadywan gdzie jest teraz?
- On le\y.
- Gdzie?
- U Sitwy, bo on dostał dwie kulki.
- Przypadkowo czy jak?
- Strzelali, to on dostał.
- Za mało jest ostro\ny ten kutas marynowany. Zostaniesz z nami, gorzej ci nie będzie. - Ty
spytaj jego, kto strzelał i ilu ich było - powiada Kierasiński. - Gdzie to was nakryli w taki
deszcz?
- Co?
- Gdzie wyście byli, Dudi?
- W krzakach za Podlaskami.
- To jest całkiem w porządku, to ja ju\ wiem, dlaczego was tam nakryli. Latadywan nie
widział Hocha przez długi 150
czas, bo przedtem córka jego przynosiła jemu codziennie wiadomości, \e jest bardzo kiepsko,
bo i zachorował, i coraz bardziej jakaś banda nastawała na jego dolary zaszyte w rudej
bekieszy. Ty coś wiesz o Hochu, on coś tobie mówił, Dudi? - Nie.
- Pewnie, ta ty dziecko jesteś. Och, by go krew zalała z takim światem. - Głodny musisz być,
Dudi, a my te\ dziś nic nie jedli, a\ głowa boli. Tymczasem chora podniosła się jeszcze,
przebiegła do okna, za którym widać było dogasający w zakisie deszczowym daleki po\ar.
Zamajaczona głowa przesunęła się na szybie i dziewczyna upadła cię\ko jak worek rozdęty
mokrymi polanami. Wiatr rzucał drzwiami pustego chlewa, a one, wracając na swoje miejsce,
piszczały w zawiasach jak studnia przy ruchliwej drodze. - Zaświeć, Szerucki, bo ona teraz
ju\ na pewno umarła, a to tak po omacku rozpoznać się nam nie uda. Zostawić ją tu \ywą,
taką na pół? - Dwie zapałki są w pudełku i to wielkie ryzyko, czy się która zapali. - A gdzie ty
je trzymasz?
- Pod pazuchą.
- Wilgotno musi być pod pazuchą, bo ty się denerwujesz.
- Nic ja się nie denerwuję. Pomó\ mi, przeniesiemy ją na słomę, niech nie stygnie na tej
glinie. Tak powoli, podasz mi rękę pod jej nogami. - Tak, to ona ju\ umarła.
- Czy\by?
- No tak, to się czuje. Ty nie graj wariata, Szerucki. Bardzo widać \ałujesz za nią, jakby ona [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl