[ Pobierz całość w formacie PDF ]
RS
gdzieś samotnie na dworze. Wymościłeś mu pudełko trawą, a on wtedy spokoj-
nie zasnął.
Chłopiec po chwili uspokoił się i wyszedł, ściskając w ręku tabliczkę czeko-
lady. Kobiety uśmiechnęły się do siebie.
- Obie jesteśmy przewrażliwione - orzekła Carol. - To pewnie przez ten in-
stynkt macierzyński.
Urwała, ponieważ w drzwiach pojawił się James.
- No i spokój - oświadczył od progu. - Benson zmienił zdanie i chce sprzedać
tego ogiera do stadniny, więc szybko uwinąłem się z prosiakami i cielętami i
przyjechałem zabrać cię na lunch. - Ujrzawszy wahanie Alice, dodał szybko: -
Tym razem nie szukaj pretekstu. Wiesz, że musimy porozmawiać.
Była gotowa przystać na jego propozycję, gdy Carol wtrąciła:
- Ma przyjść pan Sanders, żeby ci pokazać, jak radzi sobie jego trzynogi la-
brador. Zapomniałaś?
- O Boże! Tak, rzeczywiście. Przepraszam, James, ale sam widzisz.
- Trudno. - Wzruszył bezradnie ramionami. - Ale nie szkodzi. Co się odwle-
cze, to nie uciecze. Ja też chciałbym jednak zobaczyć, jak radzi sobie nasz przy-
jaciel, więc zostanę.
Pół godziny pózniej pan Sanders wszedł do poczekalni, a za nim, kuśtykając,
pojawiła się Bess. Machała radośnie ogonem i obwąchiwała wszystkich po kolei,
z wdzięcznością przyjmując okrzyki podziwu i poklepywania po łbie. Właściciel
spoglądał na nią z dumą.
- Widzicie? Sierść już odrasta i przestaje jej przeszkadzać to kuśtykanie. Na-
prawdę jest coraz lepiej. Zabieram ją na coraz dłuższe spacery.
- Myślę, że niedługo będzie w stanie biec koło wózka pana żony.
- Chyba rzeczywiście niedługo. Wczoraj na przykład próbowała przegonić
kota, który wszedł do naszego ogrodu. Oczywiście natychmiast upadła, ale jakoś
RS
jej to nie zraziło. Pomachała mi tylko ogonem, jakby chciała powiedzieć, że na-
stępnym razem przepędzi nieproszonych gości.
Było to bardzo miłe spotkanie i gdy pan Sanders wreszcie opuścił lecznicę,
James spojrzał na zegarek i stwierdził:
- Za pózno na lunch. Chyba pojadę zobaczyć, co w krótkim czasie potrafi
zdziałać moja bratowa. A wy co zrobicie?
- Zjemy kanapki i wypijemy kawę - odparła Alice ze śmiechem. - Możesz
się do nas przyłączyć.
Potrząsnął głową i pokazał zęby w uśmiechu.
- To nie dla mnie. Jestem naprawdę głodny. Do zobaczenia. Gdy zasiadły do
swego skromnego lunchu, Carol zadumała się i rzekła:
- Coś mi się wydaje, że los jest przeciwko wam. Nie macie czasu spotkać się
i porozmawiać. Jak to zrobić, żeby nikt wam nie przeszkadzał?
- Nie wiem - odparła Alice z niechęcią. - To rzeczywiście jest dość bezna-
dziejne, ale może James coś wymyśli. Właściwie to wszystko od niego zależy,
prawda?
- Tak... - Twarz Carol nagle pojaśniała. - Tak, James na pewno coś wymyśli!
Podczas popołudniowego dyżuru nie zdarzyło się nic szczególnego i Alice
wkrótce po kolacji poszła do sypialni, chcąc odespać poprzednią noc. Zasnęła
niemal w tej samej chwili, w której przyłożyła głowę do poduszki, wkrótce jed-
nak zbudził ją niespokojny głos matki.
- Alice! Alice! Nie mogę znalezć psa!
- Co? - spytała zmęczonym głosem i spojrzała na budzik.
- Wpół do dwunastej. Co się stało?
Matka podeszła do okna wychodzącego na ogród.
- Wypuściłam ją jak zwykle wieczorem i nie wróciła. Szukałam jej po całym
ogrodzie i okazało się, że brama jest otwarta. Jestem pewna, że wcześniej ją za-
RS
mykałam, ale jeśli nawet czasem była otwarta, ona nigdy nie wychodziła na uli-
cę.
Alice wyskoczyła z łóżka i stanęła obok matki przy oknie. W ogrodzie,
oświetlonym blaskiem księżyca, panowała niczym niezmącona cisza.
- Co zrobimy? - spytała matka ze łzami w oczach. Alice ubrała się pospiesz-
nie i powiedziała:
- Wezmę samochód i jej poszukam. Nie mogła uciec daleko. Ty zostań lepiej
w domu, bo może wróci.
Uliczka o tej porze była zupełnie pusta. Alice jechała w żółwim tempie,
oświetlając reflektorami różne miejsca i modląc się w duchu, by nie zobaczyć na
poboczu małego, białego ciałka. Po półgodzinie zrezygnowała i zawróciła. Mat-
ka siedziała w kuchni w towarzystwie Carol.
- Usłyszałam jakieś zamieszanie i wstałam - oznajmiła Carol. - No i co? Nie
znalazłaś?
Alice potrząsnęła głową.
- Zrobię herbatę. - Carol wzięła czajnik i napełniła go wodą.
- Był telefon do ciebie, ale przełączyłam go do Jamesa. On potem zadzwonił
i powiedział, że tamten przypadek może poczekać do rana, ale przyjedzie tutaj,
żeby nam pomóc. Słuchaj...
Urwała, bo za oknem rozległ się warkot nadjeżdżającego samochodu.
Alice wyszła na dwór i powitała Jamesa z wdzięcznością. Kiedy mu powie-
działa o skutkach swych poszukiwań, oznajmił:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]