[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Doktorze...
- Zamknij się! Te baby, one zmuszą cię, żebyś jak jakiś sługus stawał na każde
zawołanie, a potem obedrą cię z twoich pieniędzy, z twojej dumy, z każdej najmniejszej
pieprzonej rzeczy, tak jakby to, że czują się poniżone, było wyłącznie twoją winą. Ktoś taki
jak ty, kto może osiągnąć w życiu wszystko o czym tylko zamarzy, powinien znalezć sobie
jakieś słodkie, młode, blondwłose stworzenie, które karmiłoby cię własną piersią - i iść na
rozkoszną łatwiznę. Taak. To właśnie bym zrobił. - Brownlow oblizał wargi.
- Dzięki - powiedział Shahid. - Brzmi zupełnie rozsądnie.
Rozsiadł się na krześle. Oddychał nierówno. Mdlący zapach ćatni z owoców mango
unosił się z jego spodni. Dopił puszkę i rzucił ją pomiędzy śmieci walające się na podłodze.
- Kto cię ściga? - zapytał Brownlow.
- Proszę mi najpierw powiedzieć, dokąd zabiera pan te książki?
- Należą do mnie. Czemu miałbym je tu zostawiać?
- Może rozpalimy sobie z nich jakieś małe ognisko, żeby się ogrzać, co?
- Nie rób sobie jaj.
- Ale wypadł pan z gry, prawda? Już na dobre?
- W jakim sensie?
- To nasze pożegnanie. Został pan zwolniony.
- A ty skąd o tym wiesz? No dobrze, tak. Nie potrzeba od razu synoptyka, żeby
stwierdzić, skąd wieje wiatr. Będę miał mnóstwo czasu, żeby oddawać się lekturze, czyż nie?
Historia, filozofia, nauki polityczne, literatura. Już się nie mogę doczekać.
- Czyżby?
Shahid czuł się osaczony. Nie mógł usiedzieć na miejscu. Podszedł do okna i
przycisnął dłonie do chłodnego szkła. W pokoju było ciepło, ale przez szpary czuł gwałtowne
podmuchy wiatru. Wytężył słuch, aby ze zgiełku miasta wyłowić wszelkie niecodzienne
odgłosy. Bał się Chada i spółki, którzy mogli się nagle wynurzyć zza żywopłotu ze swymi
maczetami, nożami do mięsa, młotkami.
- Czego tu jeszcze można uczyć? - ciągnął Brownlow. - Jak świat ma przetrwać, skoro
nie ma już żadnej wiedzy do przekazywania?
Shahid przekradł się przez dom do tylnego wejścia. Sprawdził ogród i zablokował
klamkę krzesłem.
- Wyjadę i we Włoszech zacznę żyć od nowa, choćbym miał zamieszkać w namiocie -
mówił dalej Brownlow. - Tamtejsi ludzie wiedzą, że życie mamy tylko jedno, i potrafią się
nim naprawdę cieszyć.
Shahid zwalił się na fotel. Wstrząsały nim silne dreszcze. Najbardziej na świecie
pragnął wrócić teraz do domu, położyć się we własnym łóżku i dokładnie przemyśleć
sytuację. Ale jego pokój, z Riazem mieszkającym tuż za ścianą, był ostatnim miejscem, do
którego mógł się udać. Jeżeli problemy nie znajdą optymalnego rozwiązania, w ogóle będzie
się musiał stamtąd wyprowadzić.
Brownlow mozolił się w pocie czoła, chrząkając głośno przy pustoszeniu półek z
książkami i taszczeniu kartonów w pobliże drzwi, mamrocząc do siebie:
- Ta jest moja. Nie. Jest jej. Nieważne, biorę ją tak czy inaczej. Nie, tej nie chcę, wiążą
się z nią złe wspomnienia... - Teraz zaczął wyrzucać książki na podłogę. - Tej nie ma sensu
zabierać, ani tej, ani tamtej też. Co bym zrobił z tymi wszystkimi bezużytecznymi słowami?
Związek Brownlowa i Deedee rozpadł się ostatecznie. Możliwe, że nie zobaczą się już
nigdy więcej; jeśliby jednak się spotkali, z trudem znalezliby dla siebie słowa powitania.
Shahid myślał o tym, co Riaz powiedział kiedyś w meczecie: bez niezachwianej
moralności, niczym bez ramy, o którą możnaby oprzeć kwitnącą miłość - moralności danej od
Boga i przyjętej przez społeczeństwo - prawdziwe uczucie było niemożliwe. W każdym
innym przypadku ludzie tylko brali się wzajemnie w dzierżawę na jakiś czas. W tym
bezbożnym interludium mieli nadzieję znalezć rozkosz i rozrywkę, liczyli także na to, że w
drugim człowieku uda im się odkryć coś, co ich dopełni. I jeśli wzajemne oczekiwania nie
zostały szybko spełnione, po prostu odchodzili i ruszali dalej. I dalej.
Czy w tej sytuacji można w ogóle mówić o trwałości związku czy głębokim
wzajemnym poznaniu? On i Deedee rzucili się w wir nieodpartej fascynacji. Umówili się parę
razy, zwierzali się sobie nawzajem i oddawali najbardziej ekstatycznym namiętnościom, jakie
mogły się stać ludzkim udziałem. Chociaż, czy uprawiana przez nich miłość nie ograniczała
się wyłącznie do wymiany dokonań i umiejętności? Ja zrobię to, ty zrób tamto. Co naprawdę
o sobie wiedzieli? W życiu tej drugiej osoby byli jak turyści. Co stawało na przeszkodzie jej
kolejnym azjatyckim czy czarnym kochankom? Dlaczego nie miałaby go zdradzić? Być może
zmieniała kochanków rok po roku, wykorzystując mężczyzn tak samo, jak Chili
wykorzystywał kobiety, i opuszczając ich po końcowych egzaminach?
Możliwe, że Deedee go porzuci. Albo to on przestanie się z nią widywać. Niby
dlaczego nie? Co tak naprawdę ich łączyło? Być może pewnego dnia, w niezbyt odległej
przyszłości, Shahid będzie robił to samo, co w tej chwili Brownlow: dzielił ich własność. I,
zupełnie tak samo jak on teraz, jakiś następny pełen nadziei facet będzie już czekał w kolejce.
Przez chwilę pomyślał o Riazie i to sprawiło, że zadrżał z odrazy. Jakże tępy i obłudny
był ten człowiek, jak ciasny i parafiański miał umysł, jaki pełen złości i pogardy!
- Hej! - przerwał jego rozmyślania Brownlow. - A może byś mi pomógł?
Nie mając pojęcia, co powinien zrobić, i licząc na to, że jakieś rozwiązanie przyjdzie
mu jednak do głowy, Shahid zabrał się do pomocy. Ale kiedy ruszył w kierunku najbliższego
stosu książek, zauważył dziwny, pomarszczony przedmiot, przypominający wnętrze ucha
krowy, który leżał na okładce jednej z powieści.
- Jezu, a to co? - Podniósł to coś z obrzydzeniem.
- A jak myślisz? - zapytał Brownlow.
- Chyba nie zgadnę.
- W rzeczy samej, to stara oberżyna - wyznał Brownlow. - Tak. Dokładnie.
- To ta?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]