[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Postawił ją z powrotem na ziemi. Owszem, była zdyszana, ale i dumnie wyprosto-
wana. Zmierzyła Kala chłodnym, arystokratycznym wzrokiem.
- Oczywiście, że będę czytać. Przedtem postanowiłam trochę się przejść.
- A przy okazji dać zarobić jednemu z twoich paparazzich?
Arystokratyczny chłód znikł.
- Chwileczkę! Czy ty przypadkiem nie dorwałeś się do moich SMS-ów?!
- Oczywiście, że nie - wycedził. - Wystarczy to, co widziałem. Przekonałem się na
własne oczy, że nie potrafisz wytrzymać nawet tygodnia bez swojego zdjęcia na pierw-
szych stronach gazet. Dlatego wymknęłaś się na plażę!
- Rozumiem. Dlatego mnie teraz wystraszyłeś. %7łeby ukarać?!
Nie odpowiedział, jedynie sięgnął za załom skalny, gdzie schował niebieski kaftan,
jednak Rose interesowała tylko ręka Kala.
- O Boże! Skaleczyłam cię! Trzeba koniecznie przemyć ranę! Muszle są bardzo
niebezpieczne, możesz dostać zakażenia! Kal, ja to wiem, byłam na kursie udzielania
pierwszej pomocy. Proszę, chodzmy do domu!
Nie protestował, zgarnął tylko rzeczy Rose i podążył karnie za nią. Kiedy wchodzi-
li po schodach, wpisał do komórki Rose numer swojego telefonu, a sobie wpisał jej nu-
mer.
Zaprowadziła go do pokoju, w którym ją ulokowano, po czym pomaszerowała do
łazienki, a Kal posłusznie za nią.
- Rose, wpisałem ci do komórki mój numer, tak na wszelki wypadek.
- Dobrze, dobrze - mruknęła, otwierając szafkę z kosmetykami i przyborami toale-
towymi. - Siadaj?
R
L
T
Usiadł na szerokiej wyściełanej ławce. Rose odnalazła w szafie podręczną apteczkę
i wyjęła z niej chusteczki antyseptyczne.
- Dlaczego to zrobiłaś, Rose? - spytał, kiedy pochyliła się nad jego ręką, widział
więc tylko czubek jej głowy.
- Nie martw się, Kal. Nie wygląda to groznie. Masz szczęście, że nie jestem w bu-
tach na obcasach. Ukończyłam kurs samoobrony.
- Nie chodzi mi o to, że mogłaś odrąbać mi rękę, tylko o tych paparazzich. Dlacze-
go rozbierasz się przed nimi?
- Rozbieram?! - Oburzona ponad wszelką miarę na moment poderwała głowę. -
Byłam w kostiumie kąpielowym! Jednoczęściowym!
- Tak, tak... - Jego zdaniem wyglądała w tym kostiumie bardziej seksownie niż cała
gromada dziewczyn w topless.
Znów pochyliła się nad raną, a po chwili spytała:
- Widziałeś go?
- Tak. Czatuje koło ujścia rzeki, świetnie się maskuje. - Byłby przysiągł, że za-
chwyciła ją ta informacja. - Rose, dlaczego to zrobiłaś?
Podeszła do marmurowej umywalki i napełniała ją ciepłą wodą.
- To taka gra, Kal. Potrzebujemy siebie nawzajem, celebryci i paparazzi. Celebryci
potrzebują nagłówków w gazetach, media potrzebują sensacji.
Zanurzyła ręce w wodzie i zaczęła się rozglądać. Za mydłem, to jasne. Kal wstał,
wziął z kryształowej mydelniczki kawałek mydła, ale nie podał Rose, tylko stanął tuż za
jej plecami. Ręce wyciągnął do przodu, w ten sposób trzymał Rose w pułapce.
Zanurzył dłonie w wodzie i zaczął namydlać dłonie Rose.
- Kal... - zaprotestowała, nie wypadło to jednak przekonująco.
- Powiedz, Rose, o jaką sensację w twoim przypadku chodzi?
- Koniecznie chcą przyłapać mnie in flagranti z Rupertem Devenishem. On jest
moim...
- Wiem, przecież czytam gazety, ale powiedz szczerze... Chodzi o to in flagranti.
Możliwe jest takie zdjęcie czy nie? - Spytał, choć wydawało się to raczej nieprawdopo-
R
L
T
dobne. Czuł przecież, jak Rose mięknie w jego ramionach, bez żadnych oporów pozwala
umyć sobie ręce...
- Nie - oznajmiła. - Tu, w Bab el Sama, mogą upolować tylko pełne smutku zdjęcie
samotnej lady Rose spacerującej po pustej plaży.
Coś tu nie grało, i to bardzo. Lucy mówiła wyraznie, że Rose ma dość nieustannej
ingerencji w życie prywatne, a oto podchodziła do tego na luzie, wręcz pogodnie.
Rose coś ukrywa, a to go wkurzało. Sięgnął po ręcznik, wytarł jej starannie ręce.
- Jutro możesz zaserwować im topless, zdjęcie będzie jeszcze ciekawsze.
- Jutro? Za pózno...
Dziwne. Wcale nie oburzył ją ten topless. Istotny był wyraz  jutro".
O co w tym wszystkim chodzi? Wiadomo, że z jakiegoś powodu Rose chce, żeby
jej zdjęcie ukazało się w gazecie, i to koniecznie jutro. Może ma to jakiś związek z tym
enigmatycznym zagrożeniem, o którym mówił Lucy dziadek Rose? Może ktoś ją szan-
tażuje?
Lecz kto chciałby skrzywdzić pieszczoszkę całego narodu?
Chyba że... chyba że ta kobieta nie jest prawdziwą lady Rose.
Już na lotnisku, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy, jak wchodziła do sali dla VIP-
ów, uderzyło go, że wygląda inaczej niż na zdjęciach. No i nieopuszczające go wrażenie,
że ma do czynienie z rozdwojeniem osobowości. Dystyngowana lady Rose Napier, a
gdzieś tam w środku inna, pełna temperamentu kobieta, która momentami dochodzi do
głosu. I to ta niepohamowana kobieta, ukryta pod maską milady, tak działała na Kala. Do
takiego stopnia, że zaczynał lepiej rozumieć dziadka. Dotarło do niego, że z powodu ko-
biety mężczyzna może się zatracić, a przy okazji stracić ojczyznę.
Kal poszedł dalej tym tropem. Prawdziwa lady Rose najpewniej przebywa obecnie
w jakimś cichym zakątku z tym swoim Rupertem. A ta kobieta, łudząco do niej podobna,
ma za zadanie skupić uwagę mediów na Bab el Sama...
Nieważne. Prawdziwa czy nieprawdziwa, jest piękna i ponętna...
Ciepłe, wilgotne wargi Kala dotknęły szyi Rose. Przesunęły się w górę, musnęły
podbródek, na koniec musnęły usta.
- Nieważne, kim jesteś - szepnął - Zaufaj mi.
R
L
T
Lydia doskonale słyszała jego słowa. Oczywiście, że powinny ją zastanowić.
Ale nie teraz, kiedy trzymał ją w ramionach mężczyzna, którego pożądała tak bar-
dzo, że traciła rozum. Nie teraz, kiedy cały świat odpłynął.
Tylko ona i on. I zmysły. Zapach, smak, dotyk.
Delikatnie musnęła twarz Kala. Szerokie czoło, wąski nos z garbkiem, policzki,
pięknie wykrojone usta. Przez cienką warstwę materiału doskonale wyczuwała reakcję
jego ciała, całkiem jednoznaczną bez dwóch zdań...
- Proszę, Kal...
Jej cichutki szept sprawił, że Kal Al-Zaki, człowiek zwykle trzezwy i opanowany,
na jedną chwilę udzielił sobie dyspensy. Zapomniał, kim jest, gdzie i dlaczego. Zaczął
spijać zachłannie słodycz tej kobiety z jej ust gładkich jak jedwab. Kobiety tak cudownej,
mądrej, ślicznej, uosabiającej wszystko, co mógł wymarzyć sobie mężczyzna. Tak ule-
głej, tak ufnej...
A jednak... A jeśli to gra? Może fałszywa Rose chce gorącym pocałunkiem kupić
sobie jego milczenie?
Poderwał głowę.
- Powiedz, kim naprawdę jesteś i po co tu przyjechałaś.
Nie odpowiadała, zacisnęła tylko mocno powieki, jakby w ten sposób chciała od-
grodzić się szczelnie od jego słów.
Od wszystkiego.
- Musisz mi powiedzieć! Jesteś Rose? Czy nią nie jesteś?!
Zadrżała. Spod powieki wypłynęła srebrzysta kropelka.
Głos też był bardzo drżący.
- Może... może napijemy się herbaty?
R
L
T
ROZDZIAA DZIESITY
Herbaty! Ona chce herbaty, a on najchętniej objąłby ją z całej siły, trochę na-
wrzeszczał, a potem kochał się z nią.
Oczywiście przyniósł herbatę. Taką, jaką chciała. Z torebki, odrobinę mleka, dwie
łyżeczki cukru i w kubku.
- Powiesz mi, kim jesteś? - spytał, kiedy usiedli na balkonie. - Bo nie Rose, praw-
da? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl