[ Pobierz całość w formacie PDF ]

takiej odległości, by w razie zagrożenia przyjść z pomocą.
Każdy z nas został już przygotowany do pobytu w lesie w pojedynkę.
Obawiałam się jednak tych dwóch dni samotności. Czułam się tak, jakby Lisa i
Jake nie spuszczali mnie z oczu. Lisa, jak sądzę, obserwowała mnie, by upewnić
się, czy dotrzymuję danego jej słowa. Co do Jake a, wydawało mi się, że starał
się mnie rozszyfrować.
Wytłumaczenie mojego zachowania nie odniosło w pełni zamierzonego
skutku. Od czasu rozmowy w strumieniu aż do wyprawy indywidualnej, Jake
nie uczynił żadnego kroku, by zostać ze mną sam na sam; traktował mnie niemal
na równi z innymi. Wyjątek stanowiła jedynie Lisa, gdyż wciąż zachowywał
dystans w stosunku do niej. Zdawałam sobie sprawę z tego, że obserwuje mnie
przez cały czas, tak jakby miało mu to pomóc w rozwiązaniu zagadki.
Szczególną uwagę zwracał na moje kontakty z Lisą, albo może tak mi się
tylko wydawało.
Nadszedł poranek zwiastujący naszą wyprawę indywidualną. Nikt nie
miał problemów z rozbudzeniem się, wszyscy oczekiwali zbliżających się
wydarzeń. Namioty i posłania zostały zwinięte jeszcze przed śniadaniem. Sama
czułam się co najmniej dziwnie, gdy Fran, która prawie nie ruszyła jedzenia na
talerzu, podeszła do mnie rozgorączkowana.
 Nie podejrzewałam, że tak mocno udzieli mi się ta atmosfera. Jestem
trochę podenerwowana. Tu w okolicy nie ma niedzwiedzi, prawda? Zapytała
szeptem.
 Nie sądzę  miałam nadzieję, że zabrzmiało to dostatecznie
przekonywująco.  Nie zapomnij również, że zawsze ktoś będzie blisko ciebie.
Sama poczułabym się pewniej, gdybym wiedziała, że mogę liczyć na czyjąś
pomoc.  Uspokajałam ją, sama nie wierząc w to, co mówię.
Wyprawa indywidualna wymagała od każdego uczestnika samodzielnego
odnalezienia drogi, za pomocą mapy i kompasu. Eric i May wyznaczali szlak.
Trasy nasze nie mogły się przecinać ani zbiegać ze sobą w żadnym punkcie.
Oczywiście, tysiące osób przeszło już przez coś takiego i nadal żyją, ale
to wcale nie ułatwiało nam zadania. Po pierwsze, istniał cały szereg
wyimaginowanych obaw, które należało przezwyciężyć. Strach Fran przed
niedzwiedziem był zaledwie jedną z nich. Co by się działo na przykład, gdyby
osa lub szerszeń ukąsił mnie i okazało się, że jestem uczulona? A co z kolei,
gdybym wpadła do jakiegoś wąwozu i złamała nogę? Albo gdyby jakiś
psychopata uciekł ze szpitala i krążył po okolicy żądny krwi?
Poza tym, to nie było wszystko, czego mogliśmy się obawiać. A co, jeżeli
zacznie padać? Co się ze mną stanie, jeżeli przez te dwa dni nie zdołam znalezć
w lesie niczego do jedzenia? Co będzie, jeżeli zabłądzę i nie znajdę drogi do
miejsca spotkania? Co sobie wszyscy pomyślą, jeśli okaże się, że nie
wytrzymałam psychicznie i powiesiłam czerwony balonik, wzywając Erica i
May na pomoc?
Przydzielono nam po dwa opakowania baloników i specjalnych wstążek
sygnalizacyjnych.
Można ich było użyć w nagłym wypadku. Wyposażeni zostaliśmy oprócz
tego w trzy flary, na wypadek konieczności wezwania pomocy nocą lub w
sytuacji, gdyby nie można było posłużyć się balonikami i wstążkami. Na
przykład, mogłabym wpaść do wąwozu: nie umiałabym wspiąć się na drzewo,
by przekazać wiadomość, więc istniała jeszcze możliwość odpalenia flary.
Ponadto nauczono nas, jak przekazywać sygnały SOS za pomocą lusterka.
Oprócz czerwonego, każdy z nas posiadał pakiet sygnalizacyjny innego
koloru. Ernie miał jasno-turkusowy, Gloria ciemnoniebieski, Lisa żółty, Jake
pomarańczowy, a ja biały. Obowiązkowo mieliśmy cały czas oznaczać trasę, tak
by May i Eric zawsze wiedzieli, gdzie jesteśmy, i mogli nas odnalezć.
Najważniejsze, że był to system absolutnie pewny.
Ani May, ani Eric nie pokazywali nam swoich map, które, według
Erniego, były po mistrzowsku wykonanymi planami, z grubsza wyznaczającymi
trasy przemarszu każdego z nas. Zostaliśmy podzieleni na dwie grupy. Moja
przypadła May.
W zespole Erica, który wyruszył pierwszy, znalazła się Lisa i Jake. Z
zapartym tchem przypatrywałam się, jak dwoje ludzi najbardziej mnie
obchodzących z całej grupy znika w oddali. Miałam przeczucie, bezpodstawne
zresztą, że nie zobaczę ich już więcej.
Następnie nasza ekipa  Fran, Davey, Doris, Matt i ja  wyruszyła za
May, skręcając z trasy naszych poprzedników o sto osiemdziesiąt trzy stopnie.
Po około dwudziestu minutach marszu May zatrzymała się.
 W porządku, Fran  powiedziała wesoło.  Tutaj się rozstajemy.
Stojąca obok mnie Fran, spojrzała wokoło na otaczający nas bezkresny
gąszcz leśny. Głęboko odetchnęła i oplotła się ramionami, jakby ją przejął
dreszczem niespodziewany chłód.
 Nie martw się  wymamrotałam.  Będzie świetnie.
 Prawdopodobnie Drakula mówił to samo swoim wieczornym gościom 
wydusiła przez zaciśnięte zęby.  W każdym razie dzięki. Miło, że myślisz o
mnie.
Gdy odchodziliśmy, obejrzałam się za Fran  wciąż stała tak, jak ją
zostawiliśmy. Wiedziałam, że niebawem znajdę się w podobnej sytuacji.
Cieszyło mnie jednak to, że nie mnie zostawiono pierwszą.
Jedno za drugim pozostawaliśmy wśród dzikich ostępów. Ponieważ
kiepsko określałam kierunki i odległości, nie miałam pewności, jak daleko
byliśmy od siebie oddaleni. Zostałam z May do końca, co uznałam za bardzo
korzystne dla mnie.
W końcu dotarłyśmy do wąwozu pojawiającego się w moich koszmarach.
Ale tak naprawdę nie był to wąwóz, lecz podmokły teren. Przez drzewa
prześwitywały skaliste góry. Na samą myśl, że będę sama musiała się wspiąć,
przeszył mnie zimny dreszcz.
Tak, jak miało to miejsce w przypadku innych, May wyjęła mapę, którą
mi wręczyła. Na pierwszej stronie zauważyłam moje nazwisko.
 Zobaczymy się za dwa dni, Katie  stwierdziła, uśmiechając się tak
radośnie, że aż miałam ochotę jej przyłożyć.
Potem uczyniła coś, co mnie zdziwiło. Chociaż z nikim nie żegnała się
dłużej, tym razem spojrzała mi prosto w oczy.
 Nie przejmuj się, mała. Nie jest to takie trudne, jak się wydaje. Aatwe
też nie, ale wierzę, że jesteś w stanie poradzić sobie. Będę w pobliżu.
Odwróciła się, zostawiając mnie samą.
Przysiadłam na pniu starego, zwalonego drzewa, by przemyśleć znaczenie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl