[ Pobierz całość w formacie PDF ]
35
Biurko z komputerem przysunęła do łóżka. Aby było blisko i żeby w nocy nie przewracać
się o rzeczy na podłodze, gdy nagle zapragnie przeczytać list od niego. Bo wszystkie
jego listy zapisała w komputerze. Dwieście osiemnaście listów, które jej przysłał. Gdyby
spłonęło całe jej mieszkanie, gdyby zniknął jej komputer, gdyby zapadł się cały ten
ohydny blok przy najpiękniejszym osiedlowym śmietniku tego świata, to i tak dyskietka z
jego listami ocaleje w metalowym regale w domu Marty.
Budziła się dokładnie o trzeciej rano. Dzisiejszej nocy też. I wczorajszej. I każdej z
pięciuset trzydziestu ośmiu nocy przed wczorajszą także. Dokładnie o trzeciej rano. Czy
zimą, czy latem, obojętnie. O trzeciej rano zapukała do drzwi Marta i powiedziała jej, że
Andrzej nie żyje. Patrząc w podłogę, powiedziała to zdanie:
Andrzeja zabiła bomba na rynku w Sarajewie .
Dokładnie o trzeciej rano. Ponad dwa lata temu. W maju 1994 roku. Dlatego na jej
ścianie wisi kalendarz z 1994 roku, chociaż jest 1996. I dlatego ta reprodukcja Pola
maków Moneta z kalendarza z maja 1994 wita ją, gdy otwiera drzwi po powrocie do
domu każdego dnia. Andrzej bardzo lubił Moneta.
To on powiesił na ścianie ten kalendarz. Krzywo i za nisko. Pamięta, że posprzeczali się
o to, bo on twierdził, że jest akurat i że ona się po prostu czepia . Zaczęła krzyczeć na
niego. Wyszedł obrażony. Wrócił po godzinie. Z kwiatami, lodami waniliowymi, które
uwielbiała, i torbą truskawek dla siebie. Zjadła lody i nie zdążyła go nawet zaciągnąć do
łóżka. Kochali się na podłodze pod tą ścianą, na której wisi kalendarz. Potem, gdy
wyczerpani palili papierosy, on wstał i nagi wyszedł do kuchni. Wrócił z młotkiem i
podszedł do kalendarza.
- Nie rób tego teraz, jest przecież trzecia w nocy. Sąsiedzi mnie uduszą. Poza tym chcę,
żeby on wisiał tak, jak wisi - wyszeptała i zaczęła go całować.
Dlatego ten kalendarz zawsze będzie wisiał krzywo i za nisko i dlatego też nigdy nie
pomaluje tej ściany. Nigdy.
Chudła.
Był dla niej jak kapłan.
Właśnie tak. Pamięta, że od pewnego momentu nie potrafiła tego inaczej określić.
Tylko krótko wydawało się jej, że to jest tak bardzo aroganckie i absurdalne, myśleć o
tym właśnie wtedy, gdy leżeli przytuleni do siebie nadzy i lepcy od potu i jego spermy, i
on szeptał do niej te wszystkie ewangelie o miłości, a ona czuła, jak z każdym
wyszeptanym zdaniem bardziej rozpycha prąciem jej uda.
Kapłan z nadchodzącą erekcją.
36
To było może grzeszne, obrazoburcze i wiarołomne, ale właśnie tak wtedy czuła.
Był wtedy pośrednik - kapłan właśnie - między czymś mistycznym i ostatecznym a nią.
Bo miłość jest przecież tak mistyczna i ostateczna i też ma swoje ewangelie. Ma też
swoją komunię - gdy przyjmuje się w siebie czyjeś ciało.
Dlatego był dla niej jak kapłan.
Gdy odszedł, nie potrafiła zrozumieć celu swojej cielesności i kobiecości. Po co? Dla
kogo?
Po co jej piersi, jeśli on ich nie dotyka lub nie karmią jego dzieci?
No po co?
Brzydziła się sobą, gdy mężczyzni wpatrywali się w jej piersi, gdy w roztargnieniu nie
ukryła ich w obszerności czarnego wełnianego swetra, lecz włożyła rano zbyt obcisłą
bluzkę. Te piersi były przecież tylko dla niego. I dla jego dzieci.
Tak postanowiła.
Dlatego trzeciego miesiąca po jego śmierci chciała je amputować.
Obie.
Ta myśl przyszła jej do głowy którejś nocy po przebudzeniu z okropnego snu o
Sarajewie, przed okresem, gdy swoją opuchlizną i bólem tak wyraznie przypominały jej o
swoim istnieniu.
Oczywiście nie zrobi tego. To zbyt okrutne. Ale zmniejszy je, rozpędzi, rozgoni jak
wrzody. Zasuszy.
Wezmie je głodem.
Rano była najchudsza. Dlatego poranki nie były już takie straszne. Ta jej chudość to była
taka mała radość, takie małe zwycięstwo nad okrucieństwem dnia rozpoczynającego się
tym swoim cholernym słońcem budzącym wszystko do życia, tą swoją świeżością, tą
swoją rosą na trawie i tymi swoimi nieskończonymi dwunastoma godzinami do przeżycia.
Wezmie je głodem, zasuszy...
Chudła.
Otworzyła drzwi. Marta Powiedziała, że nie ruszy się z miejsca, jeśli ona nie pojedzie do
lekarza.
37
- Zobacz - wskazała na wypchany plecak - tam jest żywność na minimum dwa tygodnie.
Woda leci z twoich kranów. Strasznie się mieszka ze mną. Pomijając to, że chrapię.
Uśmiechnęła się. Pojechała z Martą. Wyłącznie dla Marty. Ona sama zrobiłaby wszystko
dla Marty.
- Anorexia nervosa - powiedział psychiatra, przerażająco chudy starzec o białych jak
śnieg, gęstych włosach. - Wypiszę pani skierowanie do stołówki - dodał, pisząc coś
pośpiesznie w swoim notatniku.
- Do stołówki? - odezwała się Marta, która też była w gabinecie. Bo ona tylko pod tym
warunkiem zgodziła się na rozmowę z lekarzem.
- Przepraszam - uśmiechnął się - do Kliniki Zaburzeń Odżywiania. Ale i tak przyjmą tam
panią dopiero za rok. Tam jest taka kolejka. To teraz bardzo modna choroba. Musi być
pani cierpliwa.
- Nie chcę żadnego skierowania - zaprotestowała cicho. Podniósł głowę znad notatnika,
usiadł wygodniej w fotelu.
- yle pani robi. Bardzo zle. Mam opowiedzieć, co się będzie z panią działo w najbliższych
tygodniach i miesiącach? Mam opowiedzieć o tym, jak pani krew stanie się tak wodnista,
że najdrobniejsze skaleczenie doprowadzi do krwotoku? O tym, że będzie pani łamała
palce lub całe ręce i nawet tego nie zauważy? %7łe straci pani włosy? Wszystkie. Na
głowie, pod ramionami, łonowe. Opowiedzieć o wodzie, która zacznie się zbierać w pani
płucach? Opowiedzieć o tym, że zatrzyma sobie pani cykl owulacyjny i praktycznie
odłączy od siebie macicę i zatrzyma menstruację? - Spojrzał w jej kartę informacyjną. - I
to w wieku dwudziestu ośmiu lat?
Odsunął kartę.
- Ale pani nie chce skierowania. Pani chce się upodobnić do szarej obojnackiej myszy.
Chce pani się po prostu zrobić nieważna, mała, nieistotna. Jaka rozpacz pcha panią do
tego, że chce pani przestać być kobietą? Ja nie wiem jaka, ale wiem, że żaden
mężczyzna, nawet ten, który umarł, nie chciałby tego. Bo pani jest zbyt piękna.
Marta płakała. W pewnym momencie wstała i wyszła z gabinetu.
Ona siedziała oszołomiona i patrzyła na tego lekarza. Przestał mówić. Odwrócił głowę i
patrzył w okno.
Siedziała skulona i drżała. Po chwili, nie podnosząc oczu powiedziała:
- Czy pan... to znaczy... czy może mi pan wypisać to skierowanie?
38
Kochanka
Wchodził. Czasami zrzucał marynarkę na podłogę, czasami wieszał ją na wieszaku w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]