[ Pobierz całość w formacie PDF ]
prostoduszna. Mógł pozyskać jej zaufanie i
wykorzystać je, jednocześnie krzywdząc ją. Kiedy opuści miasto, będzie go
nienawidziła i gardziła nim.
Wyobraził sobie wyraz jej twarzy, gdy dowie się w końcu, że tylko posłużył się nią,
i poczuł tak olbrzymi ciężar w piersiach, że nie mógł złapać oddechu. Poczuł też ból
w żołądku.
- Czy wszystko w porządku? - zapytała Kelly, idąc w jego kierunku. Wykąpała się
szybciej i już czekała na niego. - Nie musisz stawiać mi lunchu, jeżeli to tak bardzo
cię dręczy. Przegrałeś tylko jednym punktem.
- Co, chcesz nazywać mnie bankrutem, zanim przyjdzie dzień mojej śmierci? Nie
ma mowy! Gdzie możemy dobrze zjeść? - spytał donośnie, uśmiechając się jak po
dobrze wykonanej pracy, doskonale maskując stan uczuć i zmęczenie fizyczne.
- Nie, naprawdę mówię poważnie. Jeżeli musisz wracać, mogę zrezygnować z
lunchu - uśmiechnęła się. - I nie będę nazywała cię inaczej niż przegrany.
- Chodz - powiedział, biorąc ją pod ramię i wyprowadzając na chodnik, gdzie ruch
pieszych bardzo już zmalał. - Jesteś bardzo cięta na mężczyzn. Najpierw mówisz, że
nie umówisz się ze mną, pózniej upokarzasz mnie podczas gry w tenisa. A tak przy
okazji, gdzie nauczyłaś się tak dobrze grać?
- Mój brat Kenny zaczął grać, kiedy poznał dziewczynę z Kalifornii. Zaraził tym
mojego drugiego brata, Kevina. %7ładen z nich nie okazywał litości, gdy uczyli mnie
grać. Musiałam naprawdę walić w tę piłkę albo kupować im lunch.
- Gdzie oni są teraz?
Szli w dół Siedemnastej Alei, Elgin słuchał opowiadania o jej starszych braciach,
obecnie oficerach policji w różnych punktach Manhattanu, mieszkających w
Bronxie i w Queens, z którymi spotyka się tylko na święta i urodziny. Powiedziała
także, że bardzo za nimi tęskni i jest dumna z ich osiągnięć.
Nagle, zupełnie bez powodu, przyszło mu do głowy, że Kelly między tymi
wszystkimi otaczającymi ją ludzmi, jest bardzo samotna. Jej rodzice nie żyli, bracia
wyjechali. Nie ma męża, dzieci. Poza dziadkiem ludzie, z którymi przebywa, to
przeważnie klienci lub pracownicy baru. Wiedział z doświadczenia, że takie
małżeństwa jak na przykład Shaw i jego żona odcinają się od pojedynczych
przyjaciół, pochłonięte są sobą. Mieszkała w domu rodzinnym, prowadziła rodzinny
interes, ale nie miała nic własnego.
Dlaczego jest taka samotna?" - zastanawiał się. Każdy potrzebuje kogoś lub czegoś
na własność. Mężczyzny, kobiety, dziecka, przestrzeni, pracy. Ona nie miała nic, co
należałoby wyłącznie do niej, poza samą sobą.
Wzdrygnął się. Zobaczył ją siedzącą naprzeciwko niego przy małym, białym stoliku
w małej restauracji. Była tak piękna dla niego, a tak przeciętna dla reszty świata.
Nagle zrozumiał, że pragnie tej kobiety. Marzył o wszystkim, co mogłaby mu
ofiarować: prostolinijność, niepokój, radość i miłość.
Były to zuchwałe pragnienia, takie, o których nawet nie śnił, że się spełnią. Nic
dziwnego, nazbyt dobrze zdawał sobie sprawę, że nie jest Supermanem. Nie jest
nawet Clarkiem Kentem. Nie różni się tak bardzo od pozostałych mężczyzn, poza
tym, że chciałby zostać tą jedyną osobą w życiu Kelly Branigan, którą mogłaby
nazywać własną.
- Ojej! - zawołała, zle interpretując wyraz jego twarzy. - Ostrzegałam cię, że chili
tutaj jest bardzo ostre. Może potrzebujesz gaśnicy, aby ugasić pragnienie?
Wyglądasz trochę zabawnie.
- Nie - powiedział, bezskutecznie próbując pozbierać się. O czym myślał? Nie może
zadurzyć się w Kelly Branigan. Znał ryzyko, jakie było z tym związane. -Chili jest
świetne. Ja... ja właśnie się zastanawiałem, jaki... jakie jest twoje życie osobiste -
powiedział, niezdolny do kontrolowania słów, które wypowiadał, jakby odliczał
sekundy przed odpaleniem rakiety. - Mam na myśli, że grasz, podczas gdy
większość ludzi pracuje i pracujesz w czasie, gdy oni mają wolne. Kiedy ty masz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]