[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Mogę wyprowadzić was z tego gmachu na boczną
uliczkę, gdzie mała jest obawa napotkania ludzi.
Poza nią musimy ryzykować, że nas odkryją.
Wszyscy jesteście w strojach tego ludu, może więc
uda się nam przejść niepostrzeżenie, ale z bramą to
inna sprawa, bo nikomu nie wolno opuszczać miasta
w nocy.
Otobu poprowadził ich przez połamane podwoje
zewnętrznej komnaty i wzdłuż korytarza zawrócił do
innego apartamentu, na prawo. Minąwszy go, weszli
do innego korytarza i tak, poprzez różne komnaty i
sienie, doprowadził ich po schodach do drzwi,
otwierających się wprost na boczną uliczkę, na
tyłach pałacu.
Dwaj mężczyzni, kobieta i czarny niewolnik, nie był
to widok tak niezwykły na ulicach miasta, by mógł
zwrócić uwagę. Przechodząc pod płomykami,
Europejczycy starannie wybierali chwilę, by jaki
przechodzień nie zauważył ich twarzy, w cieniu
jednakże arkad szli bez obawy. Przebyli już znaczną
część drogi, dzielącej ich od bram grodu, gdy
usłyszeli, z centrum miasta dochodzące, odgłosy
wielkiej wrzawy.
- Co to znaczy? - zapytał Tarzan drżącego Otobu.
- Panie, oni odkryli, co zaszło w pałacu Vezy,
burmistrza, jego syn i ta kobieta uciekli i wezwali
żołnierzy, którzy niechybnie znalezli ciało Vezy.
- Ciekaw jestem - rzekł Tarzan - czy znalezli tego,
którego wyrzuciłem przez okno.
Berta Kirchner, która dostatecznie rozumiała
narzecze, by śledzić ich rozmowę, zapytała Tarzana,
czy wiadomo mu było, że człowiek, którego wyrzucił
przez okno, był synem królewskim.
- Nie! - odparł - nie wiedziałem. To może
skomplikować sprawę - o ile go znalezli.
Poprzez wrzawę rozległ się donośny dzwięk rogu.
Otobu przyśpieszył kroku.
- Zpieszę się panie! - zawołał. - Gorzej jest, niż
sądziłem.
- Co masz na myśli? - zapytał Tarzan.
Zwołują straż królewską i królewskie lwy. Lękam
się, o bwana, że nie umkniemy przed nimi. Ale
dlaczego wzywają ich na nas, nie wiem.
Jeśli Otobu nie wiedział, Tarzan odgadł, że musieli
znalezć ciało syna królewskiego. Znowu zabrzmiał
dzwięk rogu, czysty donośny, w nocnym powietrzu.
- Wzywają więcej lwów? - zapytał Tarzan.
- Nie, panie - rzekł Otobu - wzywają papugi.
Spiesznie szli w milczeniu kilka minut, gdy naraz
uwagę ich zwróciło łomotanie skrzydeł ptaków.
Podnieśli głowy i ujrzeli papugę, krążącą nad nimi.
- Otóż i papugi, Otobu - rzekł Tarzan z uśmiechem -
zamierzają zamordować nas papugami?
Murzyn jęknął, gdy ptak odleciał od nich ku murom
miasta.
- Teraz zaprawdę jesteśmy zgubieni, panie!- zawołał.
- Ptak, który nas znalazł, poleciał ostrzec straże u
bram.
- Co pleciesz, Otobu? - rozgniewał się Tarzan. -
Mieszkając wśród szaleńców, sam zwariowałeś.
- Nie, panie, nie jestem obłąkany. Nie znasz ich. Te
straszni ptaki, to jakby ludzie bez serca i bez duszy.
Mówią językiem mieszkańców miasta Xuja. To złe
duchy, panie. Jeśli zbiorą siły w wielkiej liczbie,
mogą napaść nas i pozabijać.
- Jak daleko jeszcze do bram? - zapytał Tarzan.
- Nie bardzo daleko - odrzekł Murzyn. - Za
najbliższym zakrętem zobaczymy je wprost przed
sobą. Ale ptak doleciał tam przed nami i teraz
wzywają straże.
Prawdę przypuszczenia tego potwierdziła
bezzwłocznie wrzawa przed nimi, gdy tymczasem
poza ich plecami rozległy się od głosy pogoni - krzyki
ludzi i ryki lwów.
O kilka kroków przed nimi, w wąskiej alei,
przecinającej ulicę, przez którą dążyli, ukazał się
potężny lew. Otobu zatrzymał się i cofnął wstecz. -
Spójrz, panie -jęknął - wielki lew z lasu!...
Tarzan wyciągnął szablę, która wciąż wisiała u jego
boku. Nie możemy zawrócić - rzekł. - Lwy, papugi
czy ludzie, wszystko jedno - i ruszył śmiało ku
wrotom. Wiatr, przelatujący przez ulicę, powiał od
Tarzana do lwa i gdy człowiek-małpa zbliżył się na
kilka kroków do zwierzęcia, zamiast oczekiwanego
ryku, usłyszał szlochanie. Tarzan doznał uczucia
prawdziwej ulgi. - To Numa z pułapki! - zawołał. -
Nie bójcie się, nie zrobi nam krzywdy.
Numa ruszył do człowieka-małpy i zaczął kroczyć u
jego boku wąską uliczką. Za najbliższym zakrętem
zobaczyli bramę. Pod licznymi pochodniami stało
tam ze dwudziestu wojowników. Od tylu zbliżały się
ryki goniących lwów, mieszając się z wrzaskami
niezliczonych papug, krążących nad ich głowami.
Tarzan zatrzymał się i zapytał lotnika: - Ile naboi
pozostało panu?
- W pistolecie mam siedem, w kieszeni będzie ze
dwanaście - odparł oficer.
- Rzucę się na nich - rzekł Tarzan. - Otobu, stań przy
boku kobiety, Oldwick, pan i ja pójdziemy naprzód,
pan po mojej lwicy. Sądzę, że nie mamy potrzeby
objaśniać Numie, co ma robić.
Istotnie wielki lew już wyszczerzył zęby i gniewnie
warczał na strażników. Ci mieli miny niepewne
wobec stworzenia, które ze wszystkich istot
największą w nich zwykło budzić trwogę.
- Gdy się zbliżymy - rzekł Tarzan - daj pan jeden
wystrzał. Może ich to odstraszy; pózniej strzelaj pan
tylko w miarę potrzeby. Wszystko gotowe? Idzmy - i
ruszył przodem ku bramie. Jednocześnie Smith-
Ołdwick dał ognia i jeden z żółtych wojowników padł
z krzykiem na ziemię. Przez chwilę pozostali
zdradzali chęć do ucieczki, ale jeden z nich,
widocznie oficer, zatrzymał ich. - Teraz - rzekł
Tarzan - wszyscy razem! - i pobiegł ku bramie. Lew,
zrozumiawszy zapewne zamiary Tarmanganiego,
natarł na straż.
Wstrząśnięte niezwykłym odgłosem strzału, szeregi
strażników załamały się pod wściekłym naporem
wielkiego zwierzęcia. Oficer, w ataku furii, wyrzucał
szereg rozkazów, ale strażnicy, posłuszni prawu
natury i podnieceni strachem przed czarnym
mieszkańcem lasu, rozstąpili się na prawo i na lewo,
chcąc uniknąć jego szponów. Z okrutnym
pomrukiem Numa walił potężnymi łapami po garstce
najbliższych mu strażników, Tarzan zaś i Smith-
Oldwick zwarli się z pozostałymi.
Na razie najzawziętszym przeciwnikiem był
komenderujący oficer. Po mistrzowsku władał
szablą, gdy tymczasem Tarzan, potykając się z nim,
nie był wprawiony w używanie podobnego oręża.
Smith-Oldwick, nie chcąc ugodzić niebacznie
człowieka-małpę, nie śmiał dopomóc mu wystrzałem, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl