[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kim tonem:
— Można by to nosić jako brelok przy bransoletce.
— Tak, do niczego więcej się nie nadaje — przyznał pan Cherington, odkładając mi-
niaturowy rewolwer na ogrodowy stół.
April podeszła bliżej, siadła obok starszego pana na ławce, wlepiła w rewolwer zafa-
scynowany wzrok. Cacko, z pewnością niegroźne.
— Czy mogę go dotknąć? — spytała.
— Śmiało! — odparł pan Cherington. — Mówiłem ci, że nie jest nabity.
Mrówki jej przeszły po skórze, gdy wzięła rewolwer do ręki. Leżał jej w dłoni wygod-
nie. Wycelowała w czuby sosen, sterczące po przeciwnej stronie ulicy za domem Che-
ringtonów i powiedziała:
— Bang!
— Tak celując trafiłabyś w drzewo na trzeciej ulicy! — roześmiał się pan Cherington.
— Czekaj, pokażę ci jak trzeba...
— Nie, nie — szybko odparła April. Położyła ostrożnie rewolwer na stole. — Rzeczy-
wiście, bardzo jest ładny.
— Ale mało skuteczny — rzekł pan Cherington. — Gdybyś chciała naprawdę kogoś
zastrzelić... — Urwał i po chwili dodał: — Louise lubi to cacko, prosiła, żebym je dla niej
oczyścił.
— Pan się tak świetnie zna na rewolwerach — powiedziała z szacunkiem April.
— Pewnie pan był kiedyś w wojsku? — Starała się nadać swemu głosowi najzwyklejszy
ton, ale miała uczucie, jakby zamiast żołądka tkwiła w jej wnętrzu bryłka lodu.
Upłynęło co najmniej pół minuty, nim pan Cherington odpowiedział:
— Wszelkie informacje o broni palnej można znaleźć w encyklopedii w każdej bi-
bliotece.
Ale ty się tego nie nauczyłeś w bibliotece — pomyślała April. Głośno zaś powiedzia-
ła:
— Z pewnością — i machnęła nogami tak, że piętami stuknęła od spodu w ławkę.
— Niech mi pan coś powie...
Mówiąc to myślała, jak by tu wśliznąć się cichcem do kuchni i odłożyć pierniczki
z powrotem na półmisek. W tej chwili bowiem zdawało jej się, że nie ma prawa do tego
podarunku pani Cherington.
— Z przyjemnością, wszystko, co chcesz — odparł pan Cherington.
136
— Bo właśnie... — zająknęła się. — Pan się zna na broni i na tylu różnych rzeczach...
— Znów urwała. Pomyślała, że to, co w tym momencie czuje, w książkach nazywają
zmrożeniem krwi w żyłach. Zdawało jej się, że bryłki lodu wypełniają ją całą. — Niech
mi pan powie: kto, pana zdaniem, zabił panią Sanford?
— Panią Sanford! — powtórzył pan Cherington i wstał z ławki. — Ach, tak... — April
miała wrażenie, że starszy pan chce zyskać na czasie, zupełnie jak Archie, gdy matka
pytała go, dlaczego nie wrócił ze szkoły prosto do domu. — Kto zabił panią Sanford...
— Pan Cherington uśmiechnął się do April ciepło, przyjaźnie: — Nie wiem. Nie jestem
detektywem.
— Niech pan próbuje zgadnąć — powiedziała April.
Pan, Cherington patrzał na nią takim wzrokiem, jakby jej wcale nie widział. Jakby
nie widział ani ogrodu, ani drzew, ani nieba. I tak, jak by nie było przy nim nikogo, od-
powiedział:
— Ktoś, kto wiedział, że, na to zasłużyła.
April stłumiła okrzyk. Zamarła bez ruchu. Nagle starszy pan przypomniał sobie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]