[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wydaje na tego konia - dodała jakby sama do siebie, ale w nadziei, że siostry ją usłyszą.
- Dlaczego? - spytała życzliwie tylko Meg, bo Jo zaśmiewała się nad ostatnim
przejęzyczeniem Amy.
- Bardzo mi są potrzebne, jestem straszliwie zadłużona, a to nie moja kolej na nasze
comiesięczne pieniądze za ścinki.
- Zadłużona, Amy? Co przez to rozumiesz? I Meg spoważniała.
- Otóż jestem winna przynajmniej z dziesięć marynowanych cytrynek i nie mogę ich oddać
zanim nie dostanę pieniędzy, bo Marmisia zabroniła mi brać w sklepie cokolwiek na kredyt.
- Opowiedz mi wszystko po kolei. Więc w modzie są teraz cytrynki? Zdawało mi się, że było
to robienie kulek z kawałków gumy. I Meg bardzo starała się zachować powagę, gdyż wygląd
Amy znamionowało skupienie i poczucie ważności.
- Och, widzisz, dziewczynki wciąż je kupują i jeśli nie chcesz, żeby uważano cię za
samoluba, to też musisz je kupować. Wszyscy teraz za nimi szaleją i jedzą je pod ławkami w
czasie lekcji, a podczas przerw wymieniają na ołówki, pierścionki z koralikami, papierowe lalki
czy coś innego. Jeśli jedna dziewczynka lubi drugą, to daje jej cytrynkę; jeśli jest na nią
wściekła, to zjada cytrynkę wprost przed nosem tej drugiej i nie proponuje jej nawet jednego
liznięcia. Częstuje się wszystkich po kolei i ja dostałam ich bardzo dużo, ale jeszcze ich nie
oddałam, mimo że powinnam, bo to jest dług honorowy.
- Ile ci potrzeba, żeby się zrewanżować i odbudować swoją reputację? - zapytała Meg,
wyjmując portmonetkę.
- Dwadzieścia pięć centów zupełnie wystarczy i zostanie mi jeszcze parę centów, żeby i
ciebie poczęstować. Lubisz cytrynki?
- Nie bardzo. Możesz sobie wziąć moją część. Oto pieniądze. Niech ci wystarczy na jak
najdłużej, bo to nie jest wiele, jak sama widzisz.
- Ach, dziękuję! To musi być bardzo przyjemne, kiedy ma się własne kieszonkowe
pieniądze. Będę miała prawdziwą ucztę, bo jeszcze nie spróbowałam cytrynki w tym tygodniu.
Nie śmiałam brać, bo nie mogłam im oddać, a po prostu umieram za choćby jedną.
Następnego dnia Amy przyszła do szkoły dość pózno, ale nie mogła oprzeć się pokusie, by z
wybaczalną dumą zaprezentować paczuszkę z wilgotnego brązowego papieru, zanim zniknęła
ona w najbardziej odległych zakamarkach jej ławki. W ciągu kilku następnych minut
wiadomość o tym, że Amy March przyniosła dwadzieścia cztery pyszne cytrynki (jedną zjadła
po drodze) i będzie nimi częstować podczas przerwy, obiegła cały jej rząd, wywołując
oszałamiające wprost zainteresowanie jej przyjaciółek. Kąty Brown natychmiast zaprosiła ją na
najbliższe przyjęcie; Mary Kingsley nalegała, by pożyczyć jej swój zegarek aż do przerwy, a
Jenny Snów, ironiczna młoda dama, która niegodnie wytykała Amy jej bezcytrynkowy stan,
bezzwłocznie zakopała topór wojenny i zaofiarowała się dostarczyć wyniki pewnych
straszliwych zadań z matematyki. Amy jednak, bynajmniej nie zapomniała kąśliwych uwag o
pewnych osobach, których nosy są dostatecznie zadarte, żeby wywąchać cudze cytrynki i o
zarozumialcach, którym jednak duma nie przeszkadza o nie prosić , toteż natychmiast
zniweczyła nadzieje tej Snów , wysyłając jej miażdżący telegram: Niepotrzebnie się nagle
wysilasz na grzeczności, bo i tak żadnej nie dostaniesz .
Zdarzyło się, że tego dnia wizytowała szkołę pewna ważna osobistość, i pięknie narysowane
przez Amy mapy otrzymały zasłużoną pochwałę, który to zaszczyt, przyznany wrogowi,
rozjątrzył duszę panny Snów, podczas gdy panna March przybrała pozę pilnego młodego
pawia. Lecz, niestety, och niestety, duma poprzedziła upadek i mściwej Snów udało się ze
straszliwym powodzeniem obrócić bieg wydarzeń na swoją korzyść. Ledwie tylko gość
wypowiedział kilka stosownych zdawkowych komplementów, ukłonił się i wyszedł, a już Jenny,
pod pretekstem bardzo ważnego pytania, podeszła do pana Davisa i poinformowała go, że Amy
March ma pod swoim pulpitem marynowane cytrynki.
Trzeba wiedzieć, że pan Davis ogłosił cytrynki artykułem zakazanym i przyrzekł solennie,
że publicznie ukarze pierwszą osobę złapaną na łamaniu prawa. Mąż ten o wielkiej
wytrzymałości i uporze zdołał po długiej i burzliwej walce skazać na banicję gumę do żucia,
urządził ognisko ze skonfiskowanych powieści i pisemek, zlikwidował prywatną pocztę,
wprowadził zakaz robienia min, przezwisk i karykatur, jednym słowem, dokonał wszystkiego,
co było w mocy jednego człowieka, by utrzymać w ryzach pół setki buntowniczych dziewcząt.
Bóg jeden wie, że już chłopcy wystawiają ludzką cierpliwość na dostateczną próbę, ale
dziewczynki są nieskończenie gorsze, zwłaszcza dla nerwowego dżentelmena o usposobieniu
tyrana i nie większym talencie do nauczania niż posiadał go doktor Blimber. Pan Davis znał
trochę łaciny, greki, algebry i różnych logii , toteż uważany był za świetnego nauczyciela, a
tego, jakie posiadał maniery, zasady moralne, uczucia i jaki dawał przykład, nie uważano za
szczególnie istotne. Chwila wybrana, by donieść na Amy, była najgorszą z możliwych i Jenny
dobrze o tym wiedziała. Pan Davis najwyrazniej wypił rano zbyt mocną kawę, wiatr wiał od
wschodu, co zawsze oddziaływało na jego neuralgię, a ponadto uczennice nie doceniały jego
wysiłków, tak jak uważał, że na to zasługuje. Toteż, by użyć niezbyt eleganckiego, lecz
obrazowego określenia jednej z uczennic: Był nerwowy jak czarownica i wściekły jak
niedzwiedz . Słowo cytrynki podziałało jak płachta na byka. Jego żółta twarz zapłonęła i
uderzył pięścią w biurko z siłą, która spowodowała, że Jenny z niebywałą szybkością
odskoczyła na swoje miejsce.
- Panienki, proszę o uwagę!
Na srogi ten rozkaz umilkły szepty, a pięćdziesiąt par niebieskich, czarnych, szarych i
brązowych oczu posłusznie zwróciło się ku jego straszliwemu obliczu.
- Panno March, proszę podejść do mojego biurka.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]