[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wspólnego z rzeczywistością.
Widok pogańskiego bożka przywrócił im zdolność trzezwego myślenia. Widzieli, oczywiście,
że posążek przedstawia Freya. Niezdarnie wyrzezbione rysy twarzy nic nie mówiły, nie miały
zresztą żadnego znaczenia, poza tym tak były nadgryzione zębem czasu, że mogłyby
przedstawiać wszystko jedno kogo, ale wśród resztek i części, które leżały przed nimi w
jasnym świetle dnia, znajdował się też członek, który nie mógł należeć do żadnego innego
boga, jedynie do boga płodności. Z grymasem niechęci pan Natan odwrócił głowę.
Diderik Swerd nie był aż tak wrażliwy. Chichotał obleśnie, wziął osławiony członek bożka do
ręki i oglądał go dokładnie.
- To dopiero posag! - mruczał pod nosem.
Pan Natan zwrócił się do niego gwałtownie:
- Proszę tego nie dotykać! Lepi się do tego wszelkie najgorsze paskudztwo. To jest
przeklęte, czy pan nie rozumie?
Diderik natychmiast odrzucił od siebie kawałek drewna, jakby się oparzył. Ruszyli z
powrotem tą samą drogą, którą przyszli. %7ładen nie pojmował, jak to się stało, że aż tak
ulegli niesamowitemu nastrojowi tego miejsca.
Milczenie przerwał Natan.
- Powinienem był odmówić modlitwy i pobłogosławić miejsce, resztki przeklętego ołtarza i to,
co kiedyś było samym jądrem pogaństwa. Ale jest tak, jak pan mówi, panie Diderik: nie
mamy czasu do stracenia! Musimy jechać dalej, bo niedługo się ściemni!
53
Diderik zgadzał się z nim z całego serca.
- I ta nieszczęsna kobieta powinna jeszcze dzisiaj wrócić do domu.
- Oczywiście!
Brodzili przez bagno po kolana w wodzie. Szli w milczeniu, żaden nie chciał głośno
wypowiedzieć tego, o czym obaj myśleli, podejrzenia, a szczerze mówiąc pewności, w jakim
to mianowicie miejscu się znalezli.
Starannie unikali patrzenia na siebie nawzajem. Nie chcieli ujawniać niepokoju, który obu
dręczył. Chcieli się od niego uwolnić.
Andre odetchnął głęboko. Uświadomił sobie teraz, że od bardzo dawna wstrzymuje oddech.
Zapomniał właściwie, po co czyta tę opowieść, zastanawiał się tylko, czy podróżni dotarli
nad jeziorko w Vargaby.
Tak, to było to jeziorko! Kiedy stwierdził, że rozumował właściwie, odczuł zadowolenie.
Całe Trondheim pogrążone było w nocnej ciszy. Andre rozebrał się i położył do łóżka, nie
mógł przecież całą noc tak leżeć w ubraniu na pościeli.
Spojrzał na zegarek. Ponieważ odczytywanie rękopisu zajmowało dużo czasu, zeszło mu na
tym wiele godzin. Ale nie chciał jeszcze się poddać, chciał się przekonać, dlaczego Vanja i
Benedikte tak bardzo chciały, żeby przeczytał ten manuskrypt.
Coś musi się za tym kryć. Andre po prostu płonął z ciekawości.
54
ROZDZIAA V
- Powinni już być z powrotem - powiedziała Barbro i skuliła się obejmując rękami kolana.
Havgrim spoglądał ze współczuciem na jej wychudłe ramiona i całą kaleką sylwetkę. %7łycie w
biedzie i niedostatku, ciężka praca i samotność, wszystko to odbiło się fatalnie na jej
organizmie.
Uniósł głowę.
- Posłuchaj! Tym razem to nie ptak. Ale też i nie nasi panowie.
- Masz rację - zgodziła się Barbro po chwili nasłuchiwania. - To jakieś dziewczyny
przywołujące kozy i owce. Tak, kozy. Poznaję po sposobie, w jaki to robią. Trzeba panu
wiedzieć, że jest różnica w przywoływaniu kóz i owiec.
Havgrim kiwał głową.
- Nie spodziewałem się, że spotkamy tu ludzi - mruknął.
- Naprawdę? - zapytała Barbro i spojrzała mu w oczy. - W ciągu ostatniej godziny też nie?
Głęboko wciągnął powietrze.
- Trudno zaprzeczać, wiemy przecież oboje, gdzie się znajdujemy, prawda?
- Oczywiście, ale proszę się nie bać. >>One
osady to gościnni, pracowici chłopi. Muchy by nie skrzywdzili.
- Powiadasz, że tobie >>one
czystym sumieniu. My jednak jesteśmy mężczyznami. Co z nami się stanie?
Wzruszyła ramionami.
- Myślę, że nic. Nie trzeba wierzyć w przesądy i gusła. To tylko takie gadanie, nic więcej.
Historie, żeby straszyć łatwowiernych.
Mówiła tak, jakby chciała przekonać samą siebie.
Nawoływania przybliżały się. Słyszeli czyste młode głosy, cudownie rzeczywiste i ziemskie w
tej ponurej i przerażającej atmosferze.
- Idą w naszą stronę - stwierdził Havgrim.
W lesie na zboczu można było widzieć białe nieduże plamy, turlały się niczym koraliki w dół
po kamienistym zboczu. Kozy popędzane przez dwie młode dziewczyny.
55
Jednocześnie po przeciwnej stronie wyłoniło się z lasu dwóch mężczyzn. Na widok kóz i
dziewcząt stanęli jak wryci.
Pasterki stanęły także. Spoglądały na obcych, zebranych w dole na polance, ujęły się za
ręce, jakby chciały dodać sobie nawzajem odwagi, i nie spuszczały wzroku z przybyszów.
- A niech mnie d... - zaczął Diderik, ale przypomniał sobie o obecności duchownego i zamilkł.
- Tamta, z oczyma jak gwiazdy... To prawdziwe zjawisko!
Miał na myśli Kjerstin, tę nieśmiałą i spokojną. W jego oczach pojawił się błysk podniecenia i
zadowolenia zarazem, który Havgrim pojmował bezbłędnie.
Usłyszeli głębsze tony dzwonków i z lasu wyłoniło się stado krów, a za nimi jeszcze jedna
dziewczyna. Ona także była niezwykle pociągająca.
- Wygląda na to, że w Vargaby nadal mają bardzo ładne dziewice - powiedział Diderik, bo
nikt już nie żywił wątpliwości, gdzie się znalezli.
Słysząc jego słowa pan Natan drgnął i jakby się skulił. Diderik pojął, że wyraził się
niewłaściwie. Ale wszystkie trzy panny były bez wątpienia z tego świata. Policzki miały
zarumienione od biegania po lesie, we włosach sosnowe szpilki, a przyspieszone oddechy i
onieśmielenie dodawały im wdzięku. Naprawdę przyjemnie było na nie patrzeć.
Minęło sporo czasu, zanim padły pierwsze słowa. Ten, który miał najwięcej doświadczenia w
uwodzicielskim gadaniu, zajęty był teraz obserwowaniem trzech nieznajomych. Oczywiście
od pierwszej chwili wiedział, którą wybierze na początek, ale i dwie pozostałe zasługiwały na
uwagę. Na przykład ta z opadającą na czoło grzywką, jasnymi warkoczami, z tym
rozmarzonym, tęsknym spojrzeniem... Stanowiła z pewnością łatwą zdobycz. Albo tamta
wysoka, taka dumna! Wyglądała na najmłodszą, lecz odważnie patrzyła obcym w oczy. Tę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]