[ Pobierz całość w formacie PDF ]

trawy i mchu.
Las trwał teraz w ciszy. %7ładnego znaku, że mogą się tu gdzieś czaić niewidzialne istoty. Las
zdawał się wstrzymywać dech.
W miejscu, z którego pan Diderik zerwał darń, ukazało się jakieś rzezbione drewno,
sczerniałe od ognia, ale bardzo dobrze zachowane w bagiennym podłożu. Diderik zerwał
jeszcze jeden kawałek darni.
- W imię Ojca i Syna i Ducha Zwiętego! - wykrztusił pastor. - To przecież posążek bożka!
Porąbany i w kawałkach, ale najprawdziwszy. To jakiś pogański ołtarz!
- A więc legenda mówi prawdę - szepnął Diderik. Teraz on zbladł z wrażenia. - W każdym
razie jeśli chodzi o historyczne fakty. Opowieści o duchach pojawiły się pózniej i nie mają nic
wspólnego z rzeczywistością.
Widok pogańskiego bożka przywrócił im zdolność trzezwego myślenia. Widzieli, oczywiście,
że posążek przedstawia Freya. Niezdarnie wyrzezbione rysy twarzy nic nie mówiły, nie miały
zresztą żadnego znaczenia, poza tym tak były nadgryzione zębem czasu, że mogłyby
przedstawiać wszystko jedno kogo, ale wśród resztek i części, które leżały przed nimi w
jasnym świetle dnia, znajdował się też członek, który nie mógł należeć do żadnego innego
boga, jedynie do boga płodności. Z grymasem niechęci pan Natan odwrócił głowę.
Diderik Swerd nie był aż tak wrażliwy. Chichotał obleśnie, wziął osławiony członek bożka do
ręki i oglądał go dokładnie.
- To dopiero posag! - mruczał pod nosem.
Pan Natan zwrócił się do niego gwałtownie:
- Proszę tego nie dotykać! Lepi się do tego wszelkie najgorsze paskudztwo. To jest
przeklęte, czy pan nie rozumie?
Diderik natychmiast odrzucił od siebie kawałek drewna, jakby się oparzył. Ruszyli z
powrotem tą samą drogą, którą przyszli. %7ładen nie pojmował, jak to się stało, że aż tak
ulegli niesamowitemu nastrojowi tego miejsca.
Milczenie przerwał Natan.
- Powinienem był odmówić modlitwy i pobłogosławić miejsce, resztki przeklętego ołtarza i to,
co kiedyś było samym jądrem pogaństwa. Ale jest tak, jak pan mówi, panie Diderik: nie
mamy czasu do stracenia! Musimy jechać dalej, bo niedługo się ściemni!
53
Diderik zgadzał się z nim z całego serca.
- I ta nieszczęsna kobieta powinna jeszcze dzisiaj wrócić do domu.
- Oczywiście!
Brodzili przez bagno po kolana w wodzie. Szli w milczeniu, żaden nie chciał głośno
wypowiedzieć tego, o czym obaj myśleli, podejrzenia, a szczerze mówiąc pewności, w jakim
to mianowicie miejscu się znalezli.
Starannie unikali patrzenia na siebie nawzajem. Nie chcieli ujawniać niepokoju, który obu
dręczył. Chcieli się od niego uwolnić.
Andre odetchnął głęboko. Uświadomił sobie teraz, że od bardzo dawna wstrzymuje oddech.
Zapomniał właściwie, po co czyta tę opowieść, zastanawiał się tylko, czy podróżni dotarli
nad jeziorko w Vargaby.
Tak, to było to jeziorko! Kiedy stwierdził, że rozumował właściwie, odczuł zadowolenie.
Całe Trondheim pogrążone było w nocnej ciszy. Andre rozebrał się i położył do łóżka, nie
mógł przecież całą noc tak leżeć w ubraniu na pościeli.
Spojrzał na zegarek. Ponieważ odczytywanie rękopisu zajmowało dużo czasu, zeszło mu na
tym wiele godzin. Ale nie chciał jeszcze się poddać, chciał się przekonać, dlaczego Vanja i
Benedikte tak bardzo chciały, żeby przeczytał ten manuskrypt.
Coś musi się za tym kryć. Andre po prostu płonął z ciekawości.
54
ROZDZIAA V
- Powinni już być z powrotem - powiedziała Barbro i skuliła się obejmując rękami kolana.
Havgrim spoglądał ze współczuciem na jej wychudłe ramiona i całą kaleką sylwetkę. %7łycie w
biedzie i niedostatku, ciężka praca i samotność, wszystko to odbiło się fatalnie na jej
organizmie.
Uniósł głowę.
- Posłuchaj! Tym razem to nie ptak. Ale też i nie nasi panowie.
- Masz rację - zgodziła się Barbro po chwili nasłuchiwania. - To jakieś dziewczyny
przywołujące kozy i owce. Tak, kozy. Poznaję po sposobie, w jaki to robią. Trzeba panu
wiedzieć, że jest różnica w przywoływaniu kóz i owiec.
Havgrim kiwał głową.
- Nie spodziewałem się, że spotkamy tu ludzi - mruknął.
- Naprawdę? - zapytała Barbro i spojrzała mu w oczy. - W ciągu ostatniej godziny też nie?
Głęboko wciągnął powietrze.
- Trudno zaprzeczać, wiemy przecież oboje, gdzie się znajdujemy, prawda?
- Oczywiście, ale proszę się nie bać. >>One
osady to gościnni, pracowici chłopi. Muchy by nie skrzywdzili.
- Powiadasz, że tobie >>one
czystym sumieniu. My jednak jesteśmy mężczyznami. Co z nami się stanie?
Wzruszyła ramionami.
- Myślę, że nic. Nie trzeba wierzyć w przesądy i gusła. To tylko takie gadanie, nic więcej.
Historie, żeby straszyć łatwowiernych.
Mówiła tak, jakby chciała przekonać samą siebie.
Nawoływania przybliżały się. Słyszeli czyste młode głosy, cudownie rzeczywiste i ziemskie w
tej ponurej i przerażającej atmosferze.
- Idą w naszą stronę - stwierdził Havgrim.
W lesie na zboczu można było widzieć białe nieduże plamy, turlały się niczym koraliki w dół
po kamienistym zboczu. Kozy popędzane przez dwie młode dziewczyny.
55
Jednocześnie po przeciwnej stronie wyłoniło się z lasu dwóch mężczyzn. Na widok kóz i
dziewcząt stanęli jak wryci.
Pasterki stanęły także. Spoglądały na obcych, zebranych w dole na polance, ujęły się za
ręce, jakby chciały dodać sobie nawzajem odwagi, i nie spuszczały wzroku z przybyszów.
- A niech mnie d... - zaczął Diderik, ale przypomniał sobie o obecności duchownego i zamilkł.
- Tamta, z oczyma jak gwiazdy... To prawdziwe zjawisko!
Miał na myśli Kjerstin, tę nieśmiałą i spokojną. W jego oczach pojawił się błysk podniecenia i
zadowolenia zarazem, który Havgrim pojmował bezbłędnie.
Usłyszeli głębsze tony dzwonków i z lasu wyłoniło się stado krów, a za nimi jeszcze jedna
dziewczyna. Ona także była niezwykle pociągająca. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl