[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Mylicie się, panowie. Ten proszek nie jest przeznaczony do tego, bym go zażywał. Wy-
dobyto go ze mnie.
 Co takiego?  zawołał doktor Francas.
 Tak, panowie, ze mnie! Doktor Sternau rozpoczął dziś zabiegi nad moimi kamieniami i
oto widoczny rezultat jego pracy. Widzicie, panowie, że żyję jeszcze.
Lekarze mieli miny niezwykle zakłopotane. Po długiej chwili milczenia doktor Francas
odezwał się:
 Czy ekscelencja jest przekonany, że substancja w pudełku jest sproszkowanym kamie-
niem?
Hrabia odrzekł na to z wyraznym niezadowoleniem:
 Więc ciągle jeszcze uważacie, panowie, doktora Sternaua za kłamcę i oszusta? Mam
wrażenie, że w ten sposób sami sobie szkodzicie. Doktor Sternau cieszy się moim bez-
względnym zaufaniem. Wierzę, że uleczy mnie również ze ślepoty. Chciał pracować razem z
wami, ale brutalnie go odtrąciliście. Pracujcie, panowie, z nim razem, a chętnie będę słuchał
waszych rad i uwzględnię je w miarę możności.
Doktor Francas skrzywił się:
 Serdecznie dziękuję. Nie mam zamiaru uczyć się od człowieka, który sam powinien cho-
dzić jeszcze do szkół. Jeżeli hrabia ma do niego więcej zaufania niż do nas, nie mamy na to
wpływu. Ale nie możemy również pozwolić, by traktowano nas jak uczniów. Proszę o po-
zwolenie na powrót do Madrytu.
 A ja wrócę chętnie do Cordoby, gdzie mi przynajmniej ufają  dodał wyniośle doktor
Milanos.
 Ja zaś proszę o zwolnienie mnie z obowiązków lekarza domowego ekscelencji  dodał
Cielli.  Może zastąpi mnie senior Sternau?
 To prawdziwy atak na mnie  rzekł hrabia uśmiechając się.  Zamek Rodrigandów słynie
z gościnności. Ale jeżeli panowie uważają, że należy go opuścić, nic na to nie mogę poradzić.
Proszę o przedłożenie rachunków, które ureguluje mój sekretarz. I proszę przyjąć podzięko-
wanie za dotychczasową życzliwość panów dla mnie.
 My również dziękujemy  mówił oschle doktor Francas.  Czy hrabia pozwoli, abyśmy
uważali obecną wizytę za pożegnalną?
-Jak panowie sobie życzą. Niech was Bóg prowadzi.
Lekarze ukłonili się i wyszli. W przedpokoju doktor Francas zauważył:
 Koniec.
 Niestety  dodał doktor Milanos.
 Zostaliśmy pobici na głowę  zżymał się doktor Cielli.  I to Przez taką figurę!
 No, jeszcze niezupełnie  zaprzeczył doktor Francas.  Jestem przekonany, że wkrótce
przyślą po nas.
Rozeszli się, każdy wrócił do swego pokoju. Doktor Francas zastał u siebie hrabiego Al-
fonsa, notariusza i panią Clarisę.
 No i co, udało się?  zapytał hrabia.
 Tak!  odburknął zapytany.
 Bogu niech będą dzięki!
45
 Niech hrabia schowa te dziękczynienia na pózniej! Udało się, ale nie nam, lecz Sterna-
uowi.
 Co takiego? A niechże go wszyscy diabli!  zaklął notariusz.
 Nie wiem, czy się tego doczekam!  zawołał doktor Francas.
 Chce pan odjechać, doktorze?  zapytała Clarisa z przerażeniem.
 Tak, hrabia odprawił nas. Sekretarz ma uregulować nasze rachunki.
 Ależ doktorze, pan musi zostać!  rzekł notariusz.
 Nie mam zamiaru narzucać się upartemu staruchowi!
 Będzie pana sam prosił, abyś pozostał.
 To nie jest wykluczone. Lecz kiedy?
 Przede wszystkim niech pan doktor opowie, jak się odbyła ostatnia rozmowa z hrabią.
 Była krótka i zwięzła. Hrabia odprawiłby nas i tak, więc roztropniej było poprosić go o
zwolnienie.
Opowiedział dokładnie o wizycie. Hrabia Alfonso podczas całego opowiadania doktora
stał przy oknie z miną bardzo ponurą. Gdy doktor skończył, odwrócił się od okna i zapytał:
 Więc Sternau rozpoczął już zabiegi?
 Tak, nie uprzedziwszy nas nawet. Płaci pięknym za nadobne.
 Czy uważa pan, że usunięcie kamieni może się udać?
 Jestem o tym przekonany.
 To się nie może stać, trzeba temu przeszkodzić!
 Ale w jaki sposób, don Alfonso?
 Tym już się zajmie senior Cortejo.
 Tak, zajmę się tym i postawię na swoim!  odparł zdecydowanie notariusz.
Clarisa rezonowała:
 Trzeba usunąć tego natrętnego medyka. Niech nie przeciwstawia się zrządzeniom
Opatrzności, niechaj gniew Boży go dosięgnie!
 Doktorze, zechce pan jeszcze jeden dzień zostać na zamku?  zapytał notariusz.  Bar-
dzo proszę. Jestem przekonany, że hrabia Manuel będzie zadowolony, gdy jutro się dowie, że
doktor Francas dotąd nie odjechał.
 Jeżeli tak, zostanę do jutra. Ale tylko do jutra.
 Doskonale, niech pan mnie pozostawi całą sprawę! No, ale teraz muszę już iść  rzekł
Cortejo.
Wyszedł do parku. Tu, w umówionym miejscu, zagwizdał. Po chwili poruszyło się coś w
zaroślach. Wyszedł z nich człowiek ubrany jak wieśniak z okolic zamku. Na jego rękach wi-
siała czarna kapuza.
 To wy, panie?  spytał.  Czy powiecie wreszcie, co mamy robić? Nudno nam leżeć tu w
krzakach.
 Mam dla was zadanie. Musicie usunąć tego człowieka jeszcze dzisiaj.
 Nareszcie. Gdzie on jest?
 Wyszedł z zamku na polowanie. To chyba najlepsza sposobność.
 W lesie nic się nie da zrobić. Trudno go tam będzie znalezć.
 A więc po jego powrocie tu, w parku.
 Zgoda.
 Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze. Zwykle spaceruje po parku wieczorem.
 Niech senior będzie spokojny. Strzelamy celnie.
 Nie, nie należy strzelać. Lepiej przebić go sztyletem. Strzały narobiłyby niepotrzebnego
hałasu. Wpakujcie mu nóż do ręki i będzie się nazywało, że popełnił samobójstwo. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl