[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Uświadomiłem sobie, Alchester - zaczaj w końcu - że powinienem się
ożenić. Jak się pewnie domyślasz, wolą Ich Królewskich Mości jest, by osoby
przebywające przy nich stale ustatkowały się.
Przerwał. Markiz milczał, więc hrabia mówił dalej:
- Moja żona będzie, oczywiście, otoczona szczególnymi względami,
ponieważ jako posiadaczka tytułu Lady Bedchamber stanie się nie tylko
towarzyszką lecz także przyjaciółką Jej Królewskiej Mości.
Hrabia stał, a markiz usiadł w jednym z foteli i zakładając nogę na nogę
odchylił się do tyłu. Pomyślał, że obserwowanie hrabiego w tak niezręcznym
położeniu, w roli petenta, bawi go bardziej niż cokolwiek innego w ostatnim
czasie.
- Królowa jest bardzo młoda - mówił dalej hrabia - skończy dwadzieścia
sześć lat, dlatego miło by było Jej Królewskiej Mości mieć obok siebie osobę
młodszą od tych, które ją otaczają. Jestem pewien, że się ze mną zgodzisz.
- Oczywiście - półgłosem powiedział markiz.
- To jest jeden z powodów, dla których, po długich przemyśleniach i
rozważaniach zdecydowałem się na młodą żonę. Naturalnie chciałbym poślubić
kobietę, której urodzenie i wychowanie są stosowne do pozycji, jaką będzie
zajmować nie tylko na dworze, ale także w moim domu.
Znów czekał na jakieś słowa markiza, ale ten zaledwie skinął głową
zgadzając się z nim i upił szampana.
- Nie zawsze jest łatwo znalezć dokładnie to, czego się w życiu pragnie, ale
sądzę, że jest młoda kobieta, która, jestem pewien, spełnia w każdym calu moje
wymagania. To, Alchester, twoja podopieczna - Mirabelle Chester.
Markiz wydał z siebie dobrze udawany okrzyk zaskoczenia:
- Mirabelle! Ale ona jeszcze nie zadebiutowała.
- Jednakże ma, jak mniemam, osiemnaście lat.
- To prawda, ale nie myślałem wydawać jej za maż tak szybko po powrocie
do Anglii.
- Nie widzę powodu, by zwlekać. Markiz odstawił swój kieliszek.
- Możesz być pewien, że zaskoczyłeś mnie, Branscombe. Oczywiście, jako
opiekun Mirabelle, widzę korzyści płynące z waszego małżeństwa obustronne
korzyści. Nie dodał nic więcej, ponieważ zobaczył błysk chciwości w oczach
hrabiego, gdy ten zapytał jakby od niechcenia tak, by zabrzmiało to swobodnie:
- Zdaje się, że ma duży majątek?
- Bardzo duży! Właściwie niewyobrażalnie duży i prawdopodobnie jeszcze
się zwiększy.
- Wobec tego zakładam, że uzyskałem zgodę - odrzekł hrabia z triumfalną
nutą w głosie - na poproszenie o rękę twojej podopiecznej.
- Oczywiście, nie mogę odmówić takiej prośbie, ale jest jeden warunek.
- Warunek?
- To dlatego, że kogokolwiek Mirabelle poślubi, ten będzie zarządzał całą jej
fortuną Z tego powodu chcę, by moja podopieczna otrzymała od swojego
przyszłego męża pewną sumę pieniędzy, która będzie bezwarunkowo należała
tylko do niej.
Mówiąc to pomyślał, że właściwie nie skłamał, ale jedynie manipulował
słowami ,łMirabelle" i podopieczna" i w zasadzie powiedział prawdę. Był
świadom, że hrabia patrzy na niego zdumiony.
- A cóż to ma na celu? - spytał.
- Pragnę, aby moja podopieczna czuła się niezależna od swojego męża.
- Zapewniam cię, że zawsze będę wysoce szczodry.
- Jednakże wszyscy znamy przypadki, kiedy bogate kobiety nie mogły
dostać pensa ze swoich majątków, ponieważ, poprzez małżeństwo, prawnie
stały się one własnością ich mężów.
- Jak już powiedziałem, znany jestem ze szczodrości - pochwalił się hrabia.
- Jednak wciąż muszę chronić interesy mojej podopiecznej - nalegał markiz.
Po chwili ciszy hrabia spytał:
- Jaką kwotę masz na myśli?
- Biorąc pod uwagę, że majątek Mirabelle jest tak olbrzymi, chciałbym, by
moja podopieczna w dniu małżeństwa otrzymała sumę kapitału przynoszącą jej
rocznie tysiąc funtów!
- To niemożliwe! - wykrzyknął hrabia. - Niemożliwe?
- Nie spodziewałem się, że przedstawisz tak dziwną propozycję - rzekł
hrabia agresywnie - ale skoro to zrobiłeś, muszę przyznać, oczywiście w
zaufaniu, że to będzie bardzo trudne, jeśli w ogóle możliwe, do wykonania.
- Wydaje mi się to niewiarygodne.
Hrabia podszedł do stołu gdzie znajdowała się butelka w srebrnym
pojemniku z lodem i bez pytania o pozwolenie nalał sobie kolejny kieliszek.
- Będę z tobą szczery, Alchester - powiedział upijając łyk szampana - i
wyjaśnię coś, o czym niewielu ludzi wie, ale co stawia mnie w dość żenującym
położeniu. Markiz czekał myśląc, że wie czego się spodziewać.
- Mój dziadek był bogatym człowiekiem - zaczął hrabia - ale bardzo
ekstrawaganckim. Miał również dużą rodzinę i każdego jej członka obdarował
zbyt jak twierdził mój ojciec a jego najstarszy syn, hojnie. Markiz uśmiechnął
się nieznacznie, ponieważ znając tradycje panujące w rodzinach
arystokratycznych wiedział, że zgodnie z nimi, najstarszy syn otrzymywał
wszystko, a młodsi członkowie rodziny niewiele ze wspólnego majątku.
- Mój dziadek był także, jak ja, niezmiernie dumny ze swojego pochodzenia.
Zrozumiesz wobec tego, że gdy książę Frederick Melderstein oświadczył się
jego najmłodszej córce, dziadek był zachwycony.
Markiz uniósł brwi.
- Znam księcia Fredericka, ale nie miałem pojęcia, że jego żona to twoja
ciotka.
- Nie jest i właśnie to staram się ci powiedzieć. Mówił tonem, który dał
markizowi do zrozumienia, że nie lubi, jak mu się przerywa.
- Małżeństwo było zaaranżowane. Mojemu dziadkowi książęce oczekiwania
bardzo dużego posagu panny młodej wydawały się zupełnie oczywiste.
Zachował się w sposób, który uważam za karygodny.
- Co takiego zrobił?
- Ustanowił sporą sumę pieniędzy dla mojej ciotki i z jakiegoś powodu,
nigdy nie mogłem upewnić się z jakiego, przekazał tę sumę dzień przed
ślubem.
Markiz słuchał uważnie, ale nie przeszkadzał i hrabia rzekł dramatycznie;
- A potem ona zniknęła! - Zniknęła?
- W noc przed ślubem! Nie wzięła ze sobą niczego ze swoich rzeczy i
dlatego myślano i ja tak nadal uważam, że był to przypadek nieuczciwej gry.
Oczywiste jest, że została zamordowana!
- Ale nigdy nie byłeś w stanie tego udowodnić?
- Jak moglibyśmy, skoro nie było śladu jej ciała - rzekł gwałtownie hrabia.
- A to oznacza - powiedział wolno markiz - że nie możesz dotknąć
pieniędzy, które zostały ustanowione dla niej przez twojego dziadka.
- Tak właśnie jest. W sądzie poinformowano mnie, że nie mogę tego zrobić
dopóki nie upłynie okres dwudziestu pięciu lat. Wtedy, wierzę, uznają ją za
zmarłą i pieniądze powrócą do mnie.
- Ile jeszcze musisz czekać?
- Około pięciu lat.
Usta markiza ułożyły się, jak zauważyłby Peregrine, w okrutny uśmiech.
- Rozumiem twoje kłopotliwe położenie, Branscombe, ale musisz
zrozumieć, że w świetle tych nieszczęsnych okoliczności nie mógłbym dać ci
zgody na poślubienie mojej podopiecznej.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]