[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Roześmiali się.
O trzeciej nad ranem Charley i Irene wyruszyli z Brentwood do miasta. Pojechali do
mieszkania Charleya na plaży. Wzięli wspólnie prysznic, a potem kochali się. Znacznie
pózniej, gdy leżeli bez ruchu spleceni ze sobą, nadzy w klimatyzowanej sypialni, Irene
powiedziała nagle:
- Wciąż nie daje mi spokoju, że ten skurwysyn nie złapał dziecka. Co, gdyby to było
prawdziwe, żywe niemowlę? Mogłoby zostać kaleką na całe życie!
- Ech, daj spokój, Irene. Chyba nie sądzisz, że on myślał, że to prawdziwe dziecko?
- A co u licha miał myśleć?
- Mniejsza. Nie płacili mu przecież za pilnowanie bachora! - zawyrokował Charley.
O dziesiątej rano Charley stawił się w gabinecie ojca w pralni w hotelu St.
Gabbicne.
- Wpakowaliśmy się w ładną kabałę - oznajmił Angelo Partanna. - Ta baba, którąście
rąbnęli, to żona kapitana policji.
- O rany! Ale nas urządziło to głupie babsko! Nie mogła nacisnąć właściwego
guzika?
- Policja jeszcze nie wie, że Filargi został porwany. Kobieta, której wysłałem bilety
do teatru, po powrocie do mieszkania znalazła dwa trupy, rzucone jeden na drugi.
Znalezienie gumowej kukły narobiło w prasie tyle zamieszania, że wcześniej niż jutro nikt
się nie zorientuje, że Filargi gdzieś przepadł.
- Goryl nawet nie spróbował złapać lalki. Irene mu ją rzuciła, a on odsunął się w
bok.
- Prawdziwy zawodowiec - ocenił Angelo.
- Kiedy wyślecie do banku list z żądaniem okupu?
100
- Niech się zastanowię. Początkowo liczyliśmy, że damy prasie trzy dni, żeby
sprawa nabrała nieco rozgłosu. Ale teraz wszystko się zmieniło, bo jeśli nawet jutro
policja dowie się o zniknięciu Filargiego, będzie już środa, a zaraz potem jest weekend i
bank będzie zamknięty. Więc pewnie wyślemy list w piątek, żeby do banku doszedł w
poniedziałek.
- To chyba muszę wziąć jeszcze kogoś do Brentwood. Wtedy wszyscy będą mieli
ośmiogodzinne dyżury, a nie dwunastogodzinne, jak teraz.
- Gówno, nic z tego! - sprzeciwił się Angelo. - I tak tylko siedzą na dupie i nic nie
robią. Jakoś sobie poradzą. Wpada im za to całkiem niezły kawał szmalu, i nie widzę
powodu, żeby bulić taką sumę trzeciemu nierobowi. Zresztą będziesz przecież tam
jezdził co drugi dzień, więc ich trochę zluzujesz.
- Dobra. Cholera, rzeczywiście może się z tego zrobić nie lada rozróba! Wszystko
przez to, że mąż tej starej cipy jest kapitanem policji!
Rozdział 24
Maerose zatelefonowała do Amalii, prosząc ją pokornie o audiencję u Don Corrada,
żeby mogła mu podziękować za przywrócenie jej życiu sensu przez przekonanie
Vincenta, żeby pozwolił jej wrócić do rodzinnego domu. Amalia, jej ukochana ciotka,
zadzwoniła do niej w przeciągu godziny i powiedziała, że dziadek przyjmie ją jeszcze
tego samego dnia o piątej po południu.
Maerose, odziana w czerń, zjawiła się o wyznaczonej porze i uklękłszy przed
fotelem Don Corrada, pocałowała go w rękę. Zarumienił się, zadowolony ze
staromodnego hołdu, cmoknął nad nią z zachwytem, po czym polecił jej, żeby usiadła
obok niego na krześle i wzięła go za rękę.
Kobiety z otoczenia Corrada Prizziego wiedziały, iż lubi trzymać je za ręce, nie jako
forma umizgów - a przynajmniej już nie - lecz ponieważ sam dotyk niewieścich dłoni, ich
kształt, pulchność, miękkość, sprawia mu zmysłową przyjemność, a także ponieważ
wierzy, że przez ręce sięga im w głąb ciała i duszy; kiedyś jako mały chłopiec poczuł w
ten właśnie sposób wpływającą w niego moc Capo di tutti Capi całej Sycylii.
Trzymał dłoń Maerose i swoimi maleńkimi, lodowatymi oczkami jasnowidza
wwiercał się jej w mózg. Za szerokim oknem Manhattan rozciągał się u jego stóp niczym
pole kamiennych szparagów, a dalej, za wyspą, cały kontynent podobny do wielkiej
betonowej płyty.
- Amalia powiedziała mi - rzekł szeleszczącym głosem - iż pragniesz podziękować
mi za to, że pomogłem ci wrócić do domu, lecz jestem przecież głową naszej rodziny -
wiec któż inny jak nie ja powinien się wstawić za tobą u ojca i wyprosić aby przyjął cię z
powrotem tam, gdzie jest twoje miejsce? Jesteś z mojej krwi, z mojego ciała, i jak długo
będę do tego zdolny, zawsze będę troszczył się o twoje dobro.
- Dzięki ci, dziadku, że wyciągnąłeś mnie z otchłani czyśćca - odpowiedziała
Maerose z równym patosem. - Znów jestem częścią ciebie i rodziny. Tego właśnie
pragnęłam nad życie.
101
- %7łałuję, że nie jesteś mężczyzną. Masz potrzebną wrażliwość, wytrzymałość, siłę.
Chcesz herbatnika?
- Nie, dziadku, to ja muszę podarować ci prezent.
- Uwielbiam prezenty. Chyba zawsze sprawiały mi wielką przyjemność.
Maerose otworzyła torebkę i wyjęła z niej kopertę. Otworzyła kopertę i wydobyła z
niej trzy zdjęcia. Podała je Don Corradowi.
- Ha! Kim jest ta przystojna kobieta?
- To żona Charleya Partanny, dziadku.
- %7łona Charleya? Jak to, już się pobrali? Dlaczego nikt mi o tym nie powiedział?
Zluby, chrzty i pogrzeby to najważniejsze uroczystości, w których cała rodzina powinna
uczestniczyć.
- Pobrali się nagle, dziadku. W Kalifornii.
- No, no.
- Dziadku, to jest właśnie mój prezent. Nie same zdjęcia, ale to, co z nich wynika.
Pamiętasz, że Louis Palo został zastrzelony?
- Tak.
- Zginął na parkingu za lokalem Presta Ciglionego w Vegas.
- Pamiętam.
- Zawiozłam te zdjęcia do Ciglionego. Przywitał mnie z szacunkiem. Położyłam je
przed nim i powiedziałam, żeby je pokazał tym spośród swojego personelu, którzy byli
obecni w dniu, kiedy zginął Louis. Jedna z kelnerek siedziała akurat wówczas w wozie
stojącym na parkingu i widziała jak ta sama kobieta, co na tych zdjęciach, wysiada ze
swojego auta i podchodzi do samochodu, w którym zabito Louisa. Po kilku minutach
usłyszała jakby pyknięcie, i ta kobieta wysiadła z wozu Louisa, otworzyła bagażnik,
wyjęła z niego torbę, po czym wróciła do własnego auta i odjechała.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]