[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- No i masz - warknęła Krystyna. - Jak Boga kocham, na widok ptaszka będę gryzła!
- W towarzystwie - mruknęłam. - Ja też...
... Teraz jadę do Polski, do rodziców. Mój ojciec już wyzdrowiał. Babka próbuje
dostarczyć mi zajęcia w bibliotece, ale to nic pilnego. Napomykałam Ci o klejnocie rodzinnym...
Nie, to też nie na list, spotkamy się przecież niedługo. Piszę w okropnym pośpiechu. Konie
czekają, napiszę spokojniej z domu, chyba że przyjedziesz? Kocham Cię. Twoja, już wkrótce
żona, Justyna".
Popatrzyłyśmy na siebie.
- Wariatka - powiedziałam z gniewem. - Kiedy ona to pisała?
- Z szacunkiem dla babci - skarciła mnie Krystyna. - Wydaje mi się, że napisała datę. Ten
bazgroł to jest chyba szósty maja 1906 roku.
- Aaaa, początek wieku! No dobrze, inne czasy, wiktoriańskiej panience takie proste
słowa przez usta by nie przeszły. Co to w ogóle ma znaczyć?
- Na moje oko... pomijam oczywiście sokoły, od których w końcu szlag mnie trafi...
klejnot rodzinny to ten piekielny diament. Pojawia się po przeszło czterdziestu latach, czyli coś o
nim było wiadomo.
- A potem nagle przestało być wiadomo... Co za facet miał zabić jej oraz naszego...
kuzyna Gastona...? Było gdzieś coś na ten temat?
- Nic takiego nie widziałam. Za to znów widzę tę upiorną bibliotekę, ona mi się chyba
zacznie śnić noc w noc. Wyjątkowo przyznaję ci słuszność, trzeba cholerę odwalić. Dobra, jutro
umizgam się do dziadka, a pojutrze jedziemy...
***
- Kulturystyka i podnoszenie ciężarów - powiedziała z rozgoryczeniem Krystyna w
tydzień pózniej. - Nigdy nie były to moje ulubione dyscypliny sportowe. Słuchaj, może dla
odpoczynku poszukajmy czegokolwiek gdzie indziej?
- Chyba jajek w kurniku - mruknęłam gniewnie. - Byłaby to wyrazna odmiana.
Zbliżałyśmy się do końca trzeciej, najdłuższej ściany, mając przed sobą jeszcze tylko
czwartą, najkrótszą, bo okienną i zapełnioną książkami zaledwie w połowie, oraz piątą,
stanowiącą dwie trzecie pierwszej, od narożnika do drzwi. Zaczynała się chyba najstarsza część
tego całego majdanu, grube i ciężkie foliały oprawiane coraz dekoracyjniej, przed nami zaś
widniało coś jeszcze gorszego, skarby średniowiecza. Powinny leżeć na pulpitach, przykute
łańcuchami do ściany, ręce opadały na sam ich widok.
Uczyniłam uwagę pocieszającą.
- Wielkie nadzieje widzę w ich cenie. Nie było w testamencie zastrzeżenia, że nie wolno
nam ich sprzedawać, a czy ty masz pojęcie, ile to jest warte? W średniowieczu za jedno takie
dzieło, ręcznie pisane i ozdobione malarstwem, można było kupić dwie dobre wsie, a teraz to
nawet zdrożało. Jeśli nie znajdziemy tego parszywca...
- Określasz tym czułym mianem klejnot rodzinny?
- A ty byś go określiła inaczej? Zaczynam tracić sympatię do niego. Jeśli go nie
znajdziemy, urządzimy aukcję na ten cały interes i też wzbogacimy się niezle. Białe kruki tu
stoją, jeden za drugim.
- Nie mów do mnie na temat ornitologii!
- Zatem i jajka nam odpadają, kury to ptaki...
I tak zresztą ona miała jakieś powody do zadowolenia. W przeglądanych porządnie
książkach znalazłyśmy istną kopalnię lecznictwa ziołowego. Przy Andrzeju Krystyna niezle się
poduczyła, umiała docenić niektóre zestawy i recepty. Dwa kolejne olbrzymie zielniki z
zasuszonymi roślinami w doskonałym stanie musiałyśmy sfotografować strona po stronie, bo
powietrze owym przyrodniczym eksponatom nie wychodziło na zdrowie, a nawet ja widziałam,
że miały swój sens. Któraś prababcia... czy może miejscowa znachorka, klucznica, jakaś
niegłupia osoba w każdym razie, potrafiła zdobyć i zaprezentować to samo zielsko, zbierane w
różnym czasie, i opisać różnice. Po dniu słonecznym o zachodzie słońca wygląda oto tak, a o
poranku lub też w dzień pochmurny całkiem inaczej. Okresy kwitnienia... Kwiatki lecznicze, a
nasionka szkodliwe, korzeń w lecie i korzeń pózną jesienią, uszkodzony, z którego wyleciało
wszystko co dobre i cały, nieskazitelny, bezcenny. Subtelności i niuanse, prawdopodobnie
kompletnie nie znane współczesnym lekarzom, opisy zastosowania i dolegliwości, jakie zostały
wyleczone, konkretne przykłady, ropa, ściągnięta ze zgangrenowanej nogi, osobiście amputację
uważałabym za niezbędną, a otóż nie, babka wąskolistna, i co innego świeża, a co innego suszona
[ Pobierz całość w formacie PDF ]