[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bezpieczne. Mógł oczywiście opłacić świece, żeby zbadali dla
niego teren, ale im więcej osób by zatrudnił, tym bardziej
61
prawdopodobne było, że rozejdą się plotki o planowanym
skoku na dom Trentów. A wtedy problemy z przygotowaniem
włamania jeszcze by się zwiększyły. Dlatego też znaczną część
rozpoznania przeprowadził sam, przy niewielkiej pomocy
Agara.
Według złożonych pózniej zeznań, przez miesiąc nie
posunął się ani o krok.
- Ten człowiek był zupełnie nieprzystępny - charak-
teryzował Pierce Trenta. - %7ładnych wad, żadnych słabości
ani dziwactw, a żona jakby żywy wzorzec, pełna troski
o szczęście rodziny.
Było jasne, że nie ma sensu włamywać się do dwudzies-
totrzypokojowego domu, licząc na przypadkowe znalezienie
ukrytego klucza. Pierce musiał uzyskać więcej informacji,
a im dłużej prowadził obserwacje, tym bardziej stawało się
oczywiste, że ich zródłem może być tylko sam Trent, który
jako jedyny znał miejsce ukrycia klucza.
Pierce'owi nie powiodła się żadna z prób nawiązania
znajomości z prezesem banku. Henry Fowler zagadywany na
temat Trenta podczas towarzyskich spotkań, stwierdził, że
człowiek ten jest pobożny, przyzwoity i raczej nudny w roz-
mowie. Dodał także, iż żona Trenta, choć ładna, jest równie
nudna (te oceny, które Pierce powtórzył w czasie składania
zeznań przed sądem, wprawiły pana Fowler a w znaczne
zakłopotanie, ale w dalszej części procesu zakłopotanie to
miało jeszcze wzrosnąć).
Pierce w żaden sposób nie mógł nawiązać bezpośredniego
kontaktu z tak nietowarzyską parą. Nie mógł także zbliżyć
się do Trenta pod pretekstem załatwiania jakichś interesów
z jego* bankiem, gdyż Henry Fowler byłby obrażony, gdyby
pominął jego pośrednictwo. Pierce nie znał osobiście żadnego
innego znajomego prezesa banku.
Krótko mówiąc, poczuł się bezsilny i po pierwszym
sierpnia zaczął rozważać kilka zgoła desperackich posunięć.
Myślał na przykład o zainscenizowaniu wypadku, w którym
zostałby przejechany przez dorożkę przed domem Trentów
62
lub przed bankiem. Był to jednak zbyt ryzykowny plan, aby
go zrealizować, gdyż Pierce musiałby doznać poważnych
obrażeń. Zrozumiałe więc, iż odrzucił ten pomysł jako
bezsensowny.
Nagle, wieczorem trzeciego sierpnia pan Trent zmienił
ustalony rozkład zajęć. Wrócił do domu jak zwykleo siódmej
dwadzieścia, ale nie wszedł do środka. Zamiast tego skierował
się prosto do zagrody psów za domem i wziął jednego ze
swych buldogów na smycz. Pogłaskał zwierzę, wrócił do
czekającego powozu i odjechał.
Gdy Pierce to ujrzał, wiedział już, że go ma.
ROZDZIAA 10
TRESOWANY PIES
Stajnia Jeremy Johnson & Son znajdowała się niedaleko
od Southwark Mint. Był to niewielki budynek, na około
dwadzieścia koni, które stały w trzech drewnianych zagrodach,
z sianem, siodłami, uzdami i innym sprzętem wiszącym na
krokwiach. Przypadkowy przechodzień mógłby się zdziwić,
słysząc zamiast rżenia koni odgłosy szczekania, skomlenia
i warczenia psów. Dzwięki te nie były jednak niczym nad-
zwyczajnym dla ludzi często odwiedzających to miejsce i nie
wywoływały szczególnych komentarzy. W Londynie było
wiele znanych firm zajmujących się pokątnie tresowaniem
psów do walki.
Jeremy Johnson senior - jowialny starszy pan, któremu
brakowało większości zębów - poprowadził rudobrodego
klienta wzdłuż boksów, gdzie stały konie.
 Straciło się trochę ząbków - rzekł chichocząc. - Nie
przeszkadza to jednak w piciu. Mówię panu. - Klepnął
konia po zadzie, by usunął się im z drogi. - Ruszaj, no już!
- wykrzyknął i obejrzał się na Pierce'a. - To czego pan
sobie życzy?
 Najlepszego.
 Tego chcą wszyscy dżentelmeni - stwierdził Johnson
64
z westchnieniem. - Nikt nie chce żadnego innego, tylko
najlepszego.
- Ja jestem wyjątkowym klientem.
- Och, widzę. Rzeczywiście. Szuka pan ucznia, żeby
samemu go ułożyć?
 Nie! - zaprzeczył Pierce. - Chcę w pełni wyszkolo-
nego psa.
 To będzie drogo kosztoWać, wie pan o tym.
 Wiem.
 Bardzo drogo - zamruczał Johnson.
Otworzył skrzypiące drzwi i wyszli na małe podwórze na
tyłach. Znajdowały się tu trzy okrągłe wybiegi z drewnianą
podłogą, każdy o średnicy około sześciu stóp, które otaczały
klatki z psami. Zwierzęta na widok ludzi zaczęły skamleć
i szczekać.
 Taki wytrenowany pies jest bardzo drogi - powiedział
Johnson. - Trzeba dużo czasu, żeby wytresować dobrego
psa. A robi się to tak: najpierw pies codziennie jest bijany,
żeby się zahartował, wie pan.
 Rozumiem - rzekł Pierce niecierpliwie - ale...
- Pózniej - ciągnął Johnson - umieszczamy ucznia ze
starym bezzębniakiem albo z młodym, tak jak tutaj. Straciliś-
my naszego bezzębniaka dwa tygodnie temu, więc wzięliśmy
tego. - To mówiąc wskazał jednego z psów w klatce.
- Wybiliśmy mu wszystkie zęby i teraz jest bezzębniakiem.
Dobrze się spisuje. Wie, jak złapać ucznia za gardło. Jest
bardzo zwinny.
Pierce popatrzył na zwierzę pozbawione zębów. Był to
młody i zdrowy pies, szczekający zajadle. Warczał i groznie
odsłaniał wargi mimo braku uzębienia. Pierce się roześmiał.
- Tak, to śmieszne - przyznał Johnson idąc wzdłuż
klatek - ale niech pan podejdzie do tego tutaj. W nim
nie ma nic śmiesznego. To najlepszy próbny pies w całym
Londynie, zapewniam pana.
Był to kundel większy od buldoga, którego ciało w wielu
miejscach nie miało sierści. Pierce wiedział, dlaczego. Młody
65 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl