[ Pobierz całość w formacie PDF ]
para się magią, oraz dwudziestu jego żołnierzy. To nie żaden wioskowy zaklinacz, lecz
człowiek, który zabił rzecznego smoka przy Wielkim Moście.
W Messancji nie ma smoków, które mógłby uśmiercić odrzekł Reza. Nie podoba mi
się, że podsyła nam zbieraninę obcych, choćby ich przywódca znał się na czarach.
Skoro zostaliśmy zaatakowani za pomocą zaklęć, czarnoksiężnik powinien sobie z nimi
poradzić powiedziała Liwia. Magowie są w Argos taką rzadkością, że nie możemy
odrzucić jak zgniłą kapustę tego, który się nam trafia. Gdybyśmy musieli sprowadzić
czarownika z Shemu czy Koth, zabrałoby to więcej czasu i rozniosłaby się wieść o tarapatach,
w które wpadliśmy.
To prawda przyznał Reza. W takim razie przyjmiemy tego kapitana, jak mu tam,
Conana, do pałacu?
Owszem, łącznie z paru jego ludzmi.
Nie wszystkimi?
Tylko tyloma, ilu twoim zdaniem zdołałbyś pokonać wraz ze służącymi. Zadbamy
również, by nie ostały się przed nami żadne ich sekrety.
Aha odparł Reza.
Jego twarz nabrała blasku, a nozdrza rozszerzyły się jak starej wojskowej szkapie na
dochodzący z oddali dzwięk trąbki.
Właśnie. Ufam, że znajdziesz sposób, by odkryć te tajemnice uśmiechnęła się.
Jeżeli ci się nie uda, zacznę podejrzewać, że w Turanie byłeś zwykłym sierżantem, a może
nawet obozowym ciurą.
Pieniądze Akimosa nie wystarczyły na zaopatrzenie całej kompanii Conana w konie.
Najemnikom przyszło maszerować przez pięć dni, nim przed nimi na tle zatoki wyrosły białe
mury Messancji.
Nie był to najłatwiejszy przemarsz z tych, które Conan miał za sobą. Wprawdzie drogi były
doskonałe, pogoda również, lecz między górskim obozem i Messancją znajdowała się
niejedna winiarnia. Prawdę mówiąc, przypadało ich kilka na każdy dzień marszu.
Każdego ranka Conan musiał włożyć wiele wysiłku, by zmusić ludzi do dalszej drogi, a
przynajmniej do utrzymania się na nogach. Nim pokonali połowę odległości do Messancji,
Cymmerianin nabrał ochoty pozwolić im spić się do nieprzytomności i samotnie przemierzyć
resztę drogi.
Jedyną skazą w tym planie byli mieszkańcy Argos. Instynkt i poczynione spostrzeżenia
podpowiadały Conanowi, że nie ma najmniejszych powodów, by im ufać. Jego ludziom
słusznie lub nie, ale z pewnością bardzo szybko zarzucono by złamanie niejednego z
argosańskich praw. Kompania Conana znalazłaby się wtedy w takim samym położeniu jak
przedtem, a Akimos niewątpliwie zwróciłby się przeciwko nim za zlekceważenie jego
wspaniałomyślnego gestu.
Ostatnia mila drogi do Messancji prowadziła z góry. Nawet z wyschniętym gardłem i bolącą
głową można było utrzymać niezłe tempo. Pochód otwierał prowadzący muła Talouf, Conan
zaś jechał na końcu na podłej szkapie, ledwie utrzymującej jego ciężar. Przez grzbiet muła
przerzuconych było dwóch najemników, którzy tego ranka nie zdołali powstać na nogi.
Do kompanii podjechał konny patrol Gwardii. %7łołnierze przyjrzeli się badawczo
najemnikom, przeczytali list z pieczęcią Akimosa, który podał im Conan, po czym pozwolili im
przejechać. Powtórzyło się to dwukrotnie, nim dotarli do Bramy Sadowej w murach miejskich
Messancji. Gwardziści ze strażnicy ociągali się z wpuszczeniem kompanii do stolicy. Gdy w
końcu to uczynili, było już grubo po południu.
Niech zaraza wezmie te rozpieszczone bachory mruknął Jarenz. Ciekawe, co
zrobiliby, gdybyśmy wyciągnęli broń?
Conan miał ochotę roześmiać się. Niektórzy z gwardzistów wyglądali na wystarczająco
starych, by być dziadkami Jarenza. Talouf wzruszył ramionami.
Naliczyłem stu strażników tylko przy tej bramie powiedział Shemita. Założę się, że
to, co by zrobili, nie poszłoby na zdrowie dwudziestce niezbyt trzezwych najemników.
Mury Messancji prezentowały się wystarczająco okazale, by otrzezwić najbardziej pijanego
rozrabiakę. Wysokości pięciu dorosłych ludzi i szerokości trzech, były strzeżone przez gęsto
rozstawionych na nich gwardzistów. Choćby ulice miasta były brukowane szczerym złotem,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]