[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wała czytać, słuchając muzyki. Nie bardzo mogła się sku-
pić; litery tańczyły jej przed oczami. Myślami przebywała
gdzie indziej. Była dziś u lekarza, który ją zbadał i orzekł,
że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Najpierw się
ucieszyła, ale potem popadła w melancholijny nastrój
i poczuła się samotna. Nie miała nikogo, komu mogłaby
się zwierzyć. Czy radość, którą nie można się z nikim
podzielić, jest w ogóle radością?
Westchnęła, zamknęła książkę i sięgnęła do wyłącznika
lampy. Zapragnęła słuchać muzyki w ciemności. Wtem
odezwał się telefon. Pomyślała, że to może Rebeka i spokoj-
nie podniosła słuchawkę.
- Halo?
- Cześć, Andy. Jak się czujesz?
To był Keith. Serce zaczęło jej bić gwałtownie i nie mogła
złapać oddechu.
96
S
R
- Chwileczkę - wyszeptała. - ...Tylko wyłączę kuchenkę. -
Przycisnęła słuchawkę do piersi i w panice
myślała, co dalej. Jak ma go potraktować? Zaskakująca ra-
dość, że zadzwonił, mieszała się z gwałtownie powracającym
żalem, a nawet z jakąś chęcią zemsty... Co robić?
Starała się uspokoić, jednak w głowie jej huczało. Zaczęła
więc zmyślać.
- No, już - powiedziała. - Wiesz, robię sos do mięsa.
- Sos do mięsa o tej porze?
I wtedy zaświtał jej szalony pomysł.
- A dlaczego nie? Przy okazji kolacji we dwoje...
Po drugiej stronie zapadło milczenie. Ona zaś wykorzysta-
ła to, by powiedzieć coś do wyimaginowanego towarzysza
wieczoru:
- Dolej mi trochę wina. I ścisz muzykę, dobrze? - Po
czym sama sięgnęła po pilota i ściszyła CD. - A więc co
mówiłeś? - zwróciła się do Keitha.
- Nic nie mówiłem - burknął w słuchawkę. A więc to tak,
oświeciło go, taka jest Andrea. Dopiero co kochała się z
nim... Po co on właściwie do niej dzwoni?
- Hej, Keith, jesteś tam?
Westchnął.
- Przyszło mi do głowy... Ale w tej sytuacji...
- Co ci przyszło do głowy?
- Pomyślałem, że może chciałabyś spędzić parę dni
w Meksyku...
- W Meksyku? Wybierasz się do Meksyku?
- Ależ ja jestem w Meksyku! - wykrzyknął Keith, z rozża-
leniem w głosie.
97
S
R
Andrea doszła do wniosku, że on też chyba zmyśla.
I zachciało jej się nagle śmiać.
- Jestem tu od dwóch tygodni! - krzyczał dalej Keith.
- Nie zauważyłaś, że nie ma mnie w pobliżu?
Odczekała chwilę.
- Nie ma cię?... Rzeczywiście... Jak ten czas leci.
Minęły już dwa tygodnie?
- Andy, ty chyba kpisz.
- Ja? A dlaczego miałabym kpić?
- Nie wiem... Nie wiem, dlaczego mnie tak traktujesz ...
Ale mniejsza z tym. - Był już teraz spokojny.  Tak czy owak
zapraszam cię na weekend nad Zatokę Meksykańską. Mam tu
miły domek. Piękne widoki... Odprężysz się.
- Brzmi to zachęcająco, ale wiesz... Zaplanowałam już
ten weekend z przyjaciółmi. Nie mogę ich rozczarować...
- A mnie to możesz rozczarowywać?
- Ciebie? Jakim, sposobem? Od dwóch tygodni odpoczy-
wasz... nad Zatoką Meksykańską... beze mnie. No i dobrze...
Niestety, muszę kończyć. Dobranoc.
- Czekaj! - krzyknął Keith. - Nie odkładaj słuchawki!
Andreo, proszę cię, przyjedz. Mogłabyś przylecieć do Cor-
pus Christi, a stamtąd zabiorę cię samochodem. Andy, mo-
glibyśmy... - odchrząknął - ...porozmawiać. Myślę, że
powinniśmy porozmawiać. Ja...
- Zgadzam się, że warto porozmawiać - przerwała mu - ale
jednak nie w ten weekend i nie nad zatoką... No i nie teraz
także, bo nie jestem sama. Przykro mi. Muszę kończyć.. . Mi-
łych snów, Keith. - Andrea odłożyła słuchawkę.
Udało jej się odegrać do końca swą rolę, ale bynajmniej
98
S
R
nie czuła się zwycięska. Przeciwnie, już po chwili rozpłakała
się jak dziecko, kryjąc twarz w poduszce. Szlochała dobre pół
godziny, aż wreszcie zmęczyła się, wyłączyła muzykę i, ma-
jąc nadzieję że zaśnie, zgasiła światło.
Keith przesiedział cały wieczór na tarasie swego meksy-
kańskiego domu. Patrzył na morze, na srebrzystą poświatę
księżyca, który przeglądał się w wielkim, czarnym lustrze
wody. A więc to taka jest Andrea, myślał rozczarowany. Tak
łatwo zapomniała. I jak dobrze sobie radzi bez niego! A on tu
czas trawił na rozmyślaniach i tęsknocie. Chciał, by przyje-
chała...
- Ty durniu - powiedział głośno. - Po coś wyjeżdżał!
Ktoś ci ją teraz sprzątnie sprzed nosa. Trzeba było pilnować
interesu.
Nalał sobie szklaneczkę tequili.
- Ty durniu - powtórzył... Szarpała go zazdrość. - A więc
ktoś tam jest u Andrei. Zamiast mnie! - wypił tęgi łyk tequili.
- A ona oczywiście jest przekonana, że ja przed nią ucie-
kłem... A nie uciekłem? - Znowu wypił łyk tequili. Niestety,
dziś alkohol nie działał znieczulająco i Keith przez cały czas
czuł nieomal fizyczny ból w sercu z powodu zazdrości o An-
dreę.
Wstał i ruszył przez piasek w stronę morza. Zaczął biec
brzegiem morza. O, proszę, znowu uciekasz, pomyślał.
Zatrzymał się. Zawrócił. Dość tego, postanowił. Trzeba
coś po męsku rozstrzygnąć.
Jeszcze nigdy w życiu Andrea nie czuła się do tego
stopnia poruszona. Owszem, kochała i rozpaczała, ale nig-
99
S
R
dy aż tak. Kiedy odchodzili od niej bliscy, płakała, lecz
godziła się z losem. Pomarli oboje rodzice i Jerry... Trud-
ne były rozstania z nimi, ale rany się zablizniały. Teraz
otwarła się w niej rana nie do zabliznienia. Była tego
pewna. Owszem, pocieszała ją nieco myśl o dziecku, lecz
to nie wystarczało.
Po co przed Keithem odgrywała tę głupią scenkę! Dziś
wstydziła się przed samą sobą. Aączy ich oboje coś poważ-
nego, a ona zaimprowizowała intrygę jak z jakiejś farsy...
Dlaczego nie potrafią się porozumieć, skąd między nimi tyle
nieufności, nieustannego przyciągania i odpychania?
Nieszczęsny Keith jest w końcu przekonany, że ma
konkurenta. Jak to odkręcić? Prostolinijna natura Andrei
zżymała się na wspomnienie sztuczki, którą podpowie-
dział jej chyba jakiś demon.
W piątek po południu zadzwoniła Linda Vartan, jedna [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl