[ Pobierz całość w formacie PDF ]
aż pojaśniały z zadowolenia. Wszystko było już ustalone: za pięć sztabek czystej miedzi statek może
przetransportować ich wzdłuż wybrzeża aż do Urimadonu, portu znajdującego się najbliżej
położonych w głębi lądu ruin Vandalexu. Statek będzie mógł wypłynąć jutro, gdy grupa pielgrzymów
wejdzie na jego pokład. Wrócili do Pandelor, by wymienić swoje obiegowe srebrne monety na
sztabki miedzi, a także by skorzystać z uroków nocy w mieście. Zelobion był bardzo zadowolony z
biegu spraw: podróż morska do Urimadonu może skrócić czas ich wędrówki jedynie do tygodni,
zamiast ponurych łat, które musieliby znieść, podróżując zwykłym galeonem.
Miasto Pandelor dostarczało przybyszom całej gamy rozrywek, poczynając od piwiarni i sklepów
z winem, poprzez lokale, gdzie można było nacieszyć oczy widokiem tańczących dziewcząt, aż po
instytucje, gdzie za pieniądze oferowano gościom wszystkie przyjemności ciała. Sędziwy Mag czuł
się teraz o całe stulecia młodszy dzięki satysfakcji ze skutków spędzonego na wolnym powietrzu dnia
i związanej z nimi, ekscytującej obietnicy nowych, ciekawych doświadczeń i wrażeń. Był skłonny
wypróbować nieco cielesnych przyjemności, oferowanych przez gościnnych mieszkańców Pandeloru
gwoli odświeżenia znużonych podróżników i był bardzo zaskoczony, gdy brązowoskóry olbrzym nie
wyraził chęci towarzyszenia mu w tej eksapadzie. Początkowo nie mógł zrozumieć tego dziwnego
wstrętu Ganelona. Ten potężny wojownik był przecież młody i aż tryskał zdrowiem; powinien zatem
pożądać tego rodzaju aktywnego wypoczynku znacznie silniej, niż wiekowy Mag. Było to bardzo
zaskakujące...
Potem jednak Zelobion przypomniał sobie przede wszystkim to, iż Ganelon nie jest zwykłą ludzką
istotą, lecz wytworzonym przez Bogów Czasu Konstruktem. Boskie istoty, które wyhodowały go dla
swoich własnych, tajemnych celów najwyrazniej nie uznały za stosowne wyposażyć go w te
właściwości gruczołów, które decydują o powstawaniu popędu płciowego. Ganelon był w pełni
człowiekiem jeśli chodzi o inne apetyty, nie przejawiał jednak pociągu do kobiet. Zelobion w
najmniejszym stopniu nie przeczuwał, jak znaczący i katastrofalny okaże się - z punktu widzenia
głównego celu ich misji - ten niedostatek w osobowości jego współtowarzysza podróży.
5. CZCIELE WYJCEGO DRZEWA
Następnego dnia z samego rana weszli na pokład statku Mannanan MacLear . Zelobion już
żałował rozmiaru swych nocnych ekscesów, gdyż ból głowy, suchość w ustach i wyraznie
nadwrażliwy żołądek powodowały, iż zastanawiał się, czy będzie w stanie wytrzymać kilka
pierwszych dni czekającej go morskiej podróży.
Ganelon był oczywiście w znakomitej formie. Poprzedni wieczór upłynął mu na szykowaniu
broni, a także na sprzedaży ornithopippusa i sagamira kupcom spośród Nomadów, ponieważ
wyglądało na to, że w dalszej części podróży oba te stworzenia nie będą im potrzebne.
Pielgrzymi wkraczali już na statek nieprzerwanym strumieniem. Było ich dwudziestu i wyglądało
na to, że stanowią dość dziwną grupę. Mieli oni blade, tłuste twarze o ziemistej cerze oraz płonące
gorączką, ciemne oczy. Przybyli na statek ustrojeni w ciemnobrązowe worki pokutne, które
wyglądały na mało przewiewne, szorstkie i nad wyraz niewygodne. Ich sandały wydawały odgłosy
klapnięcia, gdy z rytmicznym stukotem przemieszczali się ze statku na nabrzeże, a potem z powrotem,
przenosząc upakowane w bele zapasy, które musiały im wystarczyć na wielodniową morską podróż.
Nie zwracali oni najmniejszej uwagi ani na Zelobiona, ani też na Ganelona Srebrnowłosego.
Przywódca pielgrzymów należał jednak do zupełnie innego typu ludzi. Był wysoki, wymizerowany, a
kontur jego twarzy przypominałby trupią czaszkę, gdyby nie płonące gorączką oczy, wpatrujące się w
nich spod kaptura badawczo i z potępieniem. W chwili gdy wszyscy jego ludzie znalezli się już na
pokładzie i pogrążyli się w modłach, dostojnym krokiem podszedł do obu podróżników, by
przedstawić się im jako Jego Zwiątobliwość Hopring z Asąuilli, Przeor Trzeciej Diecezji, mający
zaszczyt opiekować się Wyrocznią Wyjącego Drzewa, przewodnik grupy jego Czcicieli, którzy
podjęli się pielgrzymki do tejże Wyroczni.
- Sądząc po waszych szatach i braku należytej rewerencji wobec Mojej Osoby, nie jesteście
wyznawcami Jedynej Prawdziwej Wiary Zwiętego Drzewa - zauważył wysokim, piskliwym głosem,
podczas gdy jego błyszczące, czarne oczy musnęły ich przelotnie badawczym spojrzeniem.
- Czy mogę dowiedzieć się, jakie są wasze przekonania religijne, jeśli macie jakiekolwiek..? -
zapytał. Zelobion zjeżył się wewnętrznie, słysząc pełen lekceważącej bezpośredniości ton
Zwiątobliwego Hopringa. Odpowiedział jednak spokojnie, iż zwykł otaczać czcią Wielkiego
Galendila, podczas gdy jego towarzysz podczas podróży oddał się pod opiekę Bogów Czasu z Mitu
ZulRashemba. Hopring uśmiechnął się, a jego blade wargi, odsłaniające pożółkłe zęby, zwęziły się,
stając się jedynie wąziutkimi kreskami.
- Ach, Pomniejsza Herezja Galendilijska... Oczywiście! Powinienem domyślić się tego widząc,
że nie posiadasz żadnych amuletów - stwierdził protekcjonalnie. - Ten dziwny błąd teologiczny wziął
się z jednej tylko pomyłki w interpretacji Dziewiątego Pisma Senegambiusa. Będziemy mieli czas, by
przedyskutować wasze prymitywne wierzenia, ponieważ, jak widzę, jesteśmy współpasażerami na
tym statku. Jeśli zaś chodzi o wiarę twojego towarzysza podróży, nigdy jeszcze nie zetknąłem się z
nią w moich wcześniejszych wędrówkach... Zdaje się, że nie jest nawet wymieniona w
Kompendium Herezji Banjiiho a.
Ganelon zareagował na protekcjonalne tony w ponurym monologu Hopringa głuchym pomrukiem
z głębi piersi, który nie wróżył nic dobrego. Prawdopodobnie odpowiedziałby szorstko na tę
przemowę, gdyby Mag nie pohamował go, kładąc swą dłoń na jego krzepkim przedramieniu.
- Obawiam się, że mój współtowarzysz ma raczej prostoduszny stosunek do teologicznych
argumentów - stwierdził Zelobion z figlarnym błyskiem w głosie. - Obawiam się też, że uważa on
[ Pobierz całość w formacie PDF ]