[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wskazując palcem najpierw na Holly a potem na moją własną, rozebraną osobę. - Patrzcie,
jaka dziwka!
Policjant wyglądał na zakłopotanego całą sceną i zachowaniem Madame Spanelli, ale
na twarzy jego towarzyszki pojawił się wyraz złowieszczego zadowolenia. Kobieta położyła
rękę na ramieniu Holly i powiedziała zaskakująco dziecinnym głosem:
- Zbieraj się, siostro. Pójdziesz z nami.
Na co moja przyjaciółka odpowiedziała jej chłodno:
- Trzymaj te grube łapska przy sobie, ty obrzydliwa, głupia, stara lesbo.
Rozjuszyło to policjantkę: uderzyła Holly tak cholernie mocno, że głowa odskoczyła
jej na bok, a słoik z maścią wypadł z ręki i roztrzaskał się na kafelkach podłogi. Kiedy
wyskakiwałem z wanny, by przyłączyć się do szarpaniny, wylądowałem na tych okruchach
szkła, odcinając sobie prawie oba wielkie palce u stóp. Nagi wybiegłem aż na korytarz,
pozostawiając za sobą krwawe ślady stóp.
- Nie zapomnij - zdołała mi przekazać Holly, kiedy policjanci popychali ją w dół po
schodach. - Nie zapomnij karmić kota. Proszę!
Oczywiście na początku obwiniałem Madame Spanellę. Wielokrotnie już składała
skargi na Holly. Nie przyszło mi wtedy do głowy, że cała sprawa może mieć bardziej ponury
wymiar. Dopiero wieczorem przyszedł Joe Bell wymachując gazetami. Był zbyt przejęty, by
mówić z sensem. Miotał się po pokoju i uderzał pięścią o pięść, czekając aż skończę lekturę.
W końcu odezwał się:
- Myślisz pan, że to prawda? %7łe jest zamieszana w tę paskudną aferę?
- Raczej tak.
Wsadził tabletkę do ust i patrząc na mnie złowrogo pogryzł ją zupełnie tak, jakby
gruchotał moje kości.
- Chłopie, toż to szczyt podłości! A chciałeś być jej przyjacielem. Co za sukinsyn!
- Chwila, chwila. Nie powiedziałem, że wiedziała, co robi. Oczywiście, że nie. Ale
zrobiła to, co mówią. Przekazywała informacje i tak dalej...
- Nie przejmuje się pan tym za bardzo, co? - zauważył. - Jezu, przecież ona może
dostać z dziesięć lat. - Wyrwał mi z ręki gazety. - Zna pan jej przyjaciół. Tych nadzianych.
Proszę wpaść do mnie do baru, będziemy do nich dzwonić. Nasza dziewczynka potrzebuje
prawnika nie od parady, nie stać mnie na takiego.
Byłem zbyt obolały i roztrzęsiony, żeby się ubrać. Joe Bell musiał mi pomóc. W barze
usadził mnie koło telefonu z potrójnym martini i szklanką do brandy pełną monet. Nie
miałem jednak pojęcia, do kogo zadzwonić. Jose był w Waszyngtonie i nie wiedziałem, jak
się z nim skontaktować. Rusty Trawler? Tylko nie ten gnojek! Ale nie znałem żadnych innych
przyjaciół Holly. Może miała rację, kiedy mówiła, że nie, nie ma żadnych.
Wykręciłem numer Crestview 5 - 6958 w Beverly Hills. Był to numer O. J. Bermana
podany mi przez informację telefoniczną. Osoba, która odebrała, poinformowała mnie, że pan
Berman ma teraz masaż i nie można mu przeszkadzać, przykro mi, proszę zadzwonić pózniej.
Joe Bell był oburzony. Jego zdaniem powinien był powiedzieć, że to sprawa życia i śmierci.
Uparł się, żebym zadzwonił do Rusty ego. Najpierw lokaj pana Trawlera powiadomił mnie,
że państwo jedzą kolację i mogę zostawić im wiadomość. Wtedy Joe Bell wrzasnął do
słuchawki: Panie, to pilne. Sprawa życia i śmierci! .
W efekcie odbyłem pogawędkę z - a raczej musiałem wysłuchać - byłej panny
Wildwood:
- Czyś ty oszalał? - zapytała. - Mój mąż i ja pozwiemy do sądu każdego, kto spróbuje
połączyć nasze nazwiska z tą od - od - odrażającą de - de - degeneratką. Zawsze wiedziałam,
że jest s - s - stuknięta, a moralności ma tyle co suka z cieczką. Jej miejsce jest w więzieniu.
Mój mąż całkowicie i absolutnie się ze mną zgadza. Bezwzględnie pozwiemy każdego, kto...
Odkładając słuchawkę, pomyślałem o Docu Golightly w dalekim Tulip, ale szybko
dałem sobie spokój. Holly nie chciałaby, żebym do niego dzwonił. Zabiłaby mnie na amen.
Zadzwoniłem więc ponownie do Kalifornii. Linia przez dłuższy czas była zajęta i
kiedy w końcu udało mi się dotrzeć do O. J. Bermana, wypiłem już tyle martini, że to on
musiał mi tłumaczyć, po co dzwonię.
- Chodzi o małą, tak? Wszystko wiem. Już rozmawiałem z Iggym Fittelsteinem. Iggy
ma najlepszą gadkę w Nowym Jorku. Mówię mu, Iggy, zajmij się tą sprawą, przyślij
rachunek, tylko nie mieszaj mnie w to wszystko. W końcu jestem jej coś winien. Właściwie to
nic nie jestem jej winien, bo to wariatka i blagierka. Ale szczera, rozumiesz? W każdym razie,
wyznaczyli tylko dziesięć patyków kaucji. Nic się nie martw, jeszcze dziś Iggy ją stamtąd
wyciągnie - nie zdziwiłbym się, gdyby już była w domu.
Jednak nie było jej w domu ani wieczorem, ani następnego ranka, kiedy zszedłem
nakarmić kota. Nie miałem kluczy od jej mieszkania, więc skorzystałem ze schodów
pożarowych i dostałem się do środka przez okno. Kot siedział w sypialni i nie był sam.
Towarzyszył mu mężczyzna kucający nad otwartą walizką. Wymieniliśmy niepewne
spojrzenia - każdy z nas przekonany, że ten drugi jest włamywaczem. Mężczyzna miał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]