[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mencie usłyszała za sobą kroki i nim zdążyła się odwrócić, usłyszała charakterystyczny
głos.
- Mam nadzieję, że są warte więcej, niż za nie zapłaciłem.
Głos był niski, głęboki, o przyjemnej barwie i... znajomy. Zamarła, po czym od-
wróciła się i stanęła twarzą w twarz z markizem Easterbridge.
- Ach, to ty... - szepnęła zdumiona, a jej oczy zalśniły złowrogo.
- Myślę, że odpowiednim zwrotem będzie „mój mężu" - dokończył za nią z uśmie-
chem.
- Jak się tu dostałeś?
Sprawiał wrażenie rozbawionego.
- To mój dom - stwierdził bardzo zadowolony z siebie.
Belinda uznała, że Colin wygląda jak kot, który właśnie połknął kanarka.
- Powrót na miejsce zbrodni? - zakpiła, starając się zamaskować zdenerwowanie.
- Masz na myśli nasz ślub? A tak przy okazji, wiesz, że teraz przypada nasza trze-
cia rocznica?
- Doprawdy? Nie liczyłam. Jedyna rocznica, jaką chciałabym świętować, to roczni-
ca anulowania tego ślubu.
Colin zrobił krok w jej stronę.
- I dlatego przyjechałaś do Vegas?
- Owszem, bez względu na to, czy tego chcesz, czy nie.
Colin przez chwilę patrzył na nią nieprzeniknionym wzrokiem.
- Mam nadzieję, że podobają ci się moje obrazy? - spytał, wskazując na ścianę.
- Obchodzi cię to? - Belinda była wściekła.
- A masz jakieś wątpliwości? - Posłał jej łobuzerski uśmiech, z czym było mu nie-
zwykle do twarzy.
- Zwabiłeś mnie tu.
- Chciałem ci tylko uprzyjemnić pobyt w Vegas.
Belinda próbowała nie patrzeć w jego roześmiane oczy, które nawiedzały ją w
snach, przypominając ich cudowną noc poślubną. Nigdy z nikim nie było jej tak dobrze.
- Masz zamiar sprzedać te obrazy? - spytała, siląc się na nonszalancję.
Zrobiło jej się przykro na myśl, że mógłby pozbyć się tych niezwykłych dzieł. Naj-
chętniej sama by je kupiła.
- Nie, nie zamierzam ich sprzedawać - odpowiedział, potrząsając głową. - Zamie-
rzam powiększać moją kolekcję. To świetna inwestycja.
Poczuła ulgę, choć pomyślała ze złością, że nie powinno jej to obchodzić.
- Więc po co chcesz, bym je wyceniła? Są autentyczne, przecież wiesz, a ja mogę
dać ci na to moje słowo.
- Powiedziałem już, że chciałbym wiedzieć, czy warte są więcej, niż za nie zapłaci-
łem. Jeśli coś staje się moją własnością, chcę, by to była jednocześnie dobra inwestycja.
Belinda miała niejasne przeczucie, że słowa Colina mają podwójny sens, ale nie do
końca rozumiała jaki. Widziała, jak jego wzrok przesuwa się z aprobatą po jej sylwetce i
poczuła, że drży. Ciało pobudzone spojrzeniem tego przystojnego mężczyzny zaczęło
przyjemnie pulsować.
- Dlaczego to robisz? - Uznała, że czas najwyższy wyłożyć karty na stół. Chciała
wiedzieć, czego od niej chciał i dlaczego utrudniał jej rozwód.
Colin nie zamierzał udawać, że nie rozumie jej pytania.
- Może chciałbym być tym człowiekiem, który zakończy odwieczny konflikt Wen-
tworthów z Granville'ami?
- Jeśli chcesz zakończyć nasz konflikt, wystarczy, że podpiszesz papiery rozwodo-
we.
- Tak bardzo tego chcesz? - spytał, krzyżując ręce na piersi. - A jaką podamy przy-
czynę naszego rozstania?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]