[ Pobierz całość w formacie PDF ]
go nie wzięto za zupełnie pijanego, i wyszedł na ganek odetchnąć świeżym powietrzem.
W głowie jego rozjaśniło się cokolwiek. Lecz i tam nie mogąc sobie wytłumaczyć, co
znaczyło tak nagłe pokazanie się ludzi, których widzieć nie spodziewał się, wziął to za
przywidzenie i po dobrym kwadransie wrócił nazad do stolika. Siedział tam do dnia i po różnych
przemianach szczęścia, gdy się nazajutrz około godziny jedenastej przebudził, znalazł trzy listy pod
swoim adresem. W pierwszym pan B. prosił o odesłanie do jego stancji karety. W drugim pan W.
prosił o oddanie szorów. W trzecim znalazł ręką pana Kaspra zrobioną kopię swego czułego listu do
siostry pod datą piątego czerwca i kopię wypisu z księgi pocztowej pod datą trzeciego czerwca. Na
dole było po francusku: Comparez les dates, mon garqon, et portez vous bien!
Zerwał się pan August jak oparzony. Jednym rzutem oka ogarnął wszystko, co mu
zagrażało. Zwołał co prędzej faktorów, ilu ich znalazło się pod ręką, i rozesłał po całym mieście
szukać pana Kaspra. Sam zaś, blady jak trup, czujący całą okropność swego położenia, odłużony,
zgrany, dręczony nie wyrzutami sumienia, ale obawą utraty honoru i partii, ubrał się co prędzej i
wyszedł także, czy go nie znajdzie.
Po dwóch godzinach daremnego biegania, przechodząc około teatru, obaczył tam podsędka,
który odebrawszy niespodzianie swoje pieniądze, postanowił zrobić niezwykły eksces i pójść na
teatr. Czytał więc spokojnie afisz z pompatyczną pochwałą nieszczęśliwego dramaturga, którego
przy łojowych świeczkach miano zmasakrować wieczorem.
Jak się masz, drogi podsędku? zawołał pan August.
A, witam pana mego odpowiedział kutwa, chowając stalowe okulary w zasmolony
futeralik. Zdrów jesieni z łaski Najwyższego. Ale winszuję, winszuję. Zlicznie panu się udało.
Bodaj mnie diabli wzięli, jeśli niema czego zazdrościć.
Dajmy tam temu pokój, podsędku! odpowiedział, czując, że nie będzie czego
zazdrościć. Mam do ciebie prośbę.
O cóż idzie? Gotów jestem służyć, tym bardziej teraz, bodaj by mię wszyscy diabli
wzięli.
O to, mój podsędku, żebyś był cierpliwym ze trzy miesiące i nie zagrażał mojej siostrze
procesem. Ona biedna chora i...
Za pozwoleniem, a za cóż bym ja siostrze pańskiej groził procesem?
Ale za twój dług. Jak Boga kocham, pieniądze przyjdą za miesiąc lub za dwa.
Za ten dług? Pańska siostra nie winna mi ani grosza. Bodaj by mnie d abli wzięli, jeśli
kłamię. Z łaski Najwyższego odebrałem wszystko co do szeląga. Podarliśmy skrypt i wypiliśmy z
panem Kasprem butelkę dobrego wina.
Z panem Kasprem? A gdzież on mieszka?
U Mortka na %7łytomierskiej ulicy, bodaj by mnie...
Adieu, podsędkuniu! rzekł pan August i pobiegł pędem, nie słysząc nawet upadam do
nóg podsędka i wszystkich diabłów , których dla dokończenia przerwanego frazesu, za nim
posłał.
Przybiegłszy do Mortka, dowiedział się, że pan Kasper rzeczywiście był w Berdyczowie, że
przyjechał jedenastego, rzadko wychodził z domu, a wczoraj w nocy wyjechał.
Pan August, skombinowawszy wszystkie okoliczności, przekonał się, że próżno by było
starać się szwagra przeciągnąć na swoją stronę; że o przywłaszczeniu pieniędzy bankowych wie
dawno, kiedy miał czas wystarać się ich gdzie indziej; że tu przyjechał jedynie po to, aby go
szpiegować; że zatem każdy jego krok i każde słowo przejdzie do Niedolipia.
Widząc się w tak krytycznym położeniu, schylił głowę nasz bohater i pogrążony w myślach
poszedł zwolna do domu. Miał on wprawdzie nadzieję i chętkę powetować swoje straty nowym
bojem na zielonym polu, lecz przypomniawszy sobie, może wówczas po raz pierwszy, miłość
panny Klary i spodziewając się znalezć ucieczkę w potężnym przymierzu serca tak pełnego energii
i poświęcenia, postanowił natychmiast wyjechać i jako spotwarzony i skrzywdzony, uciec się pod
obronę kochanki. Przegrałem wprawdzie pięć tysięcy rubli pomyślał sobie ale czyż to moje?
Niech teraz szwagierek czeka, kiedy tak zdradziecko i haniebnie ze mną postąpił.
Uspokojony tym arcychrześcijańskim rozumowaniem, kazał rzeczy spakować, zapłacił za
stancję, w magazynach, gdzie pozamawiał towary, nie pokazał się i wyjechał.
Wczoraj przy końcu obiadu i właśnie w czasie samego zamieszania, gdy wstawano od stołu,
wszedł do prezesa pan Kasper i namówiony przez niego do tej wizyty marszałek. Postrzegli pana
Augusta zapyrzonego, podchmielonego dobrze i rozprawiającego głośno i śmiało. Przyłączyli się
więc do galerii otaczającej stół, przy którym usiadł pan August, i właśnie w porę, bo się wynurzył
całkiem i odkrył publicznie swój sposób myślenia.
Marszałek, oburzony i zmartwiony tą efronterią egoizmu, w ten moment wyszedł;
postrzegłszy wychodzącego marszałka, wymknął się za nim i pan Kasper i siadłszy oba do stojącej
przed gankiem karety, pojechali. Właśnie więc w tym samym czasie, gdy ich pan August szukał,
siedzieli oba w powozie i milczeli. Nareszcie pan Kasper rzekł:
Co? panie marszałku! czy dosyć?
Aż nadto! odpowiedział westchnąwszy.
I pan pozwolisz, aby taki anioł dostał się w szpony takiego diabła?
Pierwej umrę odpowiedział marszałek stanowczo.
O! do tego nie przyjdzie rzekł z uśmiechem i mrugając pan Kasper.
Potem znowu umilkli. Tak dojechali do kwatery marszałka, a w kilka godzin potem byli
obaj na drodze do Niedolipia.
XX
[ Pobierz całość w formacie PDF ]