[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kamienne siekierki, uło\one artystycznie od największej do najmniejszej. Weszliśmy
do kolejnego pomieszczenia. Prosty, cię\ki stół otoczony krzesłami zajmował środek
sali. Du\e okna wpuszczały światło jesiennego poranka. Wokół stały stare krzesła, a
pod ścianami w gablotach pyszniła się piękna kolekcja wydartych ziemi artefaktów
dawnych epok.
- Prawdopodobnie odbywają się tu jakieś zajęcia ze studentami - powiedział
Pan Samochodzik w zadumie. - Zobaczcie, wszystko jakby stworzone do pracy czy
wykładów dla niewielkiej grupy osób...
- Ma pan rację...
Sala wyglądała tak, \e wszystko we mnie skręcało się z \alu. Pomyślałem o
tym, ile ju\ lat minęło, od kiedy studiowałem historię sztuki i naraz zapragnąłem, by
czas się cofnął. Poczułem przemo\ną chęć, by zostać studentem archeologii na
uniwersytecie w Lund... Siąść tu przy stole, słuchać siwowłosego uczonego i
podziwiać kamienne groty dzid wyjmowane z gablotek...
Przeszliśmy dalej. Nie wiedziałem wiele o prehistorii Szwecji, ale kolekcja
pozwalała sporo się nauczyć. Pan Tomasz podziwiał raczej sposób wyeksponowania
ni\ archeologiczne łupy...
Aącznikiem przeszliśmy do drugiej części muzeum. Tu prezentowano
najwyrazniej kolekcję nale\ącą do miejscowej diecezji. Stare rzezby pochodzące z
kościołów, kilka obrazów świętych, sztandary niesione w procesjach, ornaty
haftowane srebrną i złotą nicią, relikwiarze... Mo\na było wędrować tu godzinami i
cieszyć oczy.
- Pomyślcie, jak wspaniale musiały wyglądać ich kościoły w czasach przed
reformacją - szef z westchnieniem pokręcił głową. - I jak wspaniale mogłyby
wyglądać dzisiaj... Zwłaszcza \e to, co uratowało się, to mo\e jeden procent
kościelnych skarbów...
- Co się stało, to się nie odstanie - powiedział Michaił ze smutkiem. - U nas w
Rosji tak\e zniszczenia okresu rewolucji przechodzą wszelkie pojęcie...
Kustosz odnalazł nas w tej właśnie części muzeum. Był wysoki, jasnowłosy, w
cienkich drucianych okularach. Mógł sobie liczyć około czterdziestu lat... Nazywał się
Lars Mork.
- Mumie? - zdziwił się, gdy wyłuszczyliśmy mu, czego szukamy. - Owszem,
mamy trzy sztuki, są zamknięte w magazynie od lat... W zasadzie nie pasują do
ekspozycji, a jakoś nigdy nie pomyślałem, \e warto by je wystawić. Choć mo\e to
niegłupi pomysł? To by nam trochę przyciągnęło ludzi...
- Mo\na by po\yczyć gdzieś jeszcze trochę egipskich zabytków i zrobić małą
wystawę tematyczną - podsunąłem. - W zeszłym roku w muzeum w Płocku było coś
takiego.
- To jest myśl - zanotował na kartce. - Dziękuję za pomysł.
- Czy mo\e pan sprawdzić, czy wszystkie mumie są nadal w magazynie? - pan
Tomasz delikatnie wrócił do meritum.
- Ale\ oczywiście.
Zaprowadził nas na zaplecze i niebawem znalezliśmy się w części
magazynowej muzeum. Wędrowaliśmy długo po ró\nych zakamarkach, mijając setki
skrzyń z zabytkami, rzezby i obrazy zbyt zniszczone lub na tyle mało ciekawe, \e ich
nie wyeksponowano. Wreszcie w niedu\ym pomieszczeniu na strychu znalezliśmy cel
naszych poszukiwań. Mumie były trzy. Spoczywały w szklanych skrzyniach
zabezpieczających.
- Kartona\e, a nie sarkofagi - stropiłem się.
- To znaczy? - pan Tomasz spojrzał na mnie zdezorientowany.
Wyręczył mnie milczący dotąd Michaił.
- Jeśli rodziny nie było stać na trumnę, robiono to w ten sposób:
zabanda\owane zwłoki okręcano czymś w rodzaju tektury z papirusu, gruntowano
powierzchnię i pokrywano malowidłami takimi jak na trumnie czy sarkofagu.
- Rozumiem - kiwnął głową - tylko nie wiedziałem, \e tak się to nazywa.
- W tym wypadku - kustosz wskazał drewniane deski zabezpieczające mumie
od dołu - kartona\e przygotowywano wcześniej. Potem w miarę potrzeb dobierano
odpowiadające rozmiarem mumii i wsuwano ją do środka, zabezpieczając otwór
drewnianym deklem...
- Z jakiego okresu pochodzą? - zapytałem.
- Schyłek Nowego Państwa...
Nie mieliśmy tu ju\ nic do roboty... Powlekliśmy się do wyjścia.
- Wpadnijcie do Uppsali, tam mają du\o mumii - zasugerował kustosz,
\egnając nas w drzwiach muzeum.
Po wyjściu z muzeum rozdzieliśmy się. Pan Tomasz pojechał na posterunek, a
potem wraz z Lundenem mieli wytypować listę remontowanych budynków, w których
studenci mogli znalezć mumię Nebamona. Natomiast ja i Michaił udaliśmy się
obejrzeć miejsce, gdzie wczorajszego wieczoru dostałem pompką rowerową po
głowie.
W hotelu po\yczyliśmy dwa rowery i ruszyliśmy, najpierw alejką pomiędzy
domami, potem dalej wałem i ście\ką przez pola.
- Widzę tu dwa mo\liwe warianty - powiedział mój przyjaciel. - Po pierwsze,
mogli pojechać tu licząc, \e pociągną cię za sobą... Wywiedli w ustronne miejsce i
dali po głowie. Potem pewnie sprawdzili dokumenty, by dowiedzieć się, co z ciebie za
ptaszek...
- Myślę, \e to chyba mało prawdopodobne - poskrobałem się po głowie. - Za
du\e ryzyko, przecie\ poza tym, \e ich ścigałem, zawiadomiłem policję, \e uciekają...
- A zatem wariat drugi. Student z pubu przylatuje do Marcusa. Ten decyduje
się na natychmiastową ucieczkę...
- Wrócił po swoje ubrania albo w pośpiechu czegoś zapomniał.
- Owszem, ale dopiero gdy ochłonął z pierwszej paniki... A zatem ucieka. Nie
wiedzą, \e jedziesz za nimi taksówką, ale kiedy ruszasz na piechotę, zapewne
dostrzegają cię z daleka. Mo\e mają lornetkę.
- Mogli po prostu przyspieszyć i zniknąć... Nie musieli ryzykować
konfrontacji - zamyśliłem się.
- Owszem. Ale z drugiej strony... Nie pomyślałeś, \e mogłeś wzbudzić nie
tylko strach, ale i ciekawość?
- Ciekawość? - zdziwiłem się.
- Owszem. Dlaczego Marcus się przestraszył? Być mo\e z tego samego
powodu, co  \ołnierz w Warszawie. Ukradli część zabytków Hosenduftowi, a on na
nich poluje. Marcus dowiaduje się, \e przyjechał ktoś od Kowalskiego. Dzwoni do
kumpla na komórkę, by to sprawdzić...
- Do diaska, o tym nie pomyślałem!
- Dowiaduje się, \e Kowalski nikogo takiego nie wysyłał. Co więcej, gdyby
cię wysłał, podałby ci numer telefonu albo jakieś informacje umo\liwiające kontakt...
- A sądziłem, \e tak dobrze to wszystko wymyśliłem - pokiwałem głową nad
swoją głupotą.
- A więc Marcus ucieka i w pewnej chwili wraz z kumplem orientują się, \e
ktoś ich śledzi. I tu mamy problem. Jeśli dostrzegli sunącą ich śladem taksówkę,
mogli wjechać w miejsce, gdzie samochód nie da rady się dostać i tam zastawili
zasadzkę. Ale niewykluczone, \e nie dostrzegli taksówki, za to zauwa\yli kogoś, kto
robi sobie maraton ich tropem... Kumpel Marcusa, student z pubu, obejrzawszy cię
przez lornetkę stwierdza, \e ich tropem posuwa się tajemniczy gość z Polski, kto wie,
mo\e wynajęty przez Hosendufta specjalista od łamania kości nieuczciwym
wspólnikom... Ale zamiast wpadać w panikę, podchodzą do sprawy konstruktywnie.
Dają ci po łbie i sprawdzają dokumenty.
- A niech ich z taką  konstruktywnością .
- Nie przesadzaj. Mogli zabić, a nie zrobili tego.
- Fakt.
- Jechali gdzieś, gdy cię spostrzegli. Pytanie dokąd? Bo przecie\ nie na
wycieczkę...
Zatrzymałem się w miejscu wczorajszej napaści.
- Dwie farmy - powiedziałem. - Mo\e jechali do którejś z nich? Mo\e mają
tam kryjówkę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl