[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kierowców. Niekiedy młodzi pasażerowie oglądali się za moim wehikułem.
Z prawdziwą radością zjechałem z głównej drogi, by dojechać do miejsca mojego
przyszłego obozowiska nad Jeziorem Lamberskim. Gdy patrzyło się na nie na mapie,
przypominało kształtem łabędzia z bagnistym, poszarpanym jak pióra zachodnim brzegiem,
wygiętą szyją zatoki ciągnącej się na północny wschód i przesmykiem na południu i łączącym
główny akwen z południowym jeziorkiem nazwanym rzecz jasna Lamberskim Małym, które
wyglądało jak płetwa króla ptaków. U nasady łabędziej szyi upatrzyłem sobie dobre miejsce
na biwak. Najpierw w leśniczówce zapytałem o pozwolenie. Leśniczy, młody człowiek,
trochę dziwił się mojej prośbie.
- A nie spali mi pan lasu? - zapytał.
- Nie - a na dowód pokazałem mu swoją legitymację Ligi Ochrony Przyrody,
Społecznego Strażnika Przyrody i na koniec służbową.
- Pan tu przyjechał w sprawach zawodowych? - dopytywał się leśnik.
- Tak, ale chciałbym zachować anonimowość - odpowiedziałem.
- Tajna misja? - leśnik popatrzył na mnie jak na wariata.
Starając się nie zdradzać tajemnic służbowych wyjaśniłem leśniczemu, na czym
polega moja praca i jakie zadanie sprowadza mnie w te okolice.
- A tak, w naszej okolicy jest sporo kapliczek ze starymi rzezbami - powiedział i
pokazał mi na mapie ich lokalizację.
Leśniczówka była na przeciwległym brzegu łabędziej szyi i mogłem wjechać do wody
wehikułem, by jak amfibią przeprawić się na drugą stronę, ale wolałem na razie nie zdradzać
walorów mojego pojazdu. Byłem przekonany, że leśnik mówiąc o mnie będzie wymownie
malował kółko na czole.
Znalazłem niewielką polankę otoczoną sześcioma sosnami. Przodem do leśnej drogi
zaparkowałem wehikuł, a w cieniu wysokiego maliniaka rozstawiłem stary, czteroosobowy
namiot. Musiałem go wielokrotnie łatać, zszywać. Miałem już kilka wzorów śledzi
dokupowanych przez wiele lat w miejsce zgubionych lub zniszczonych. Uważałem, że w
moim wieku nie ma już sensu kupować nowego namiotu, a stary przypominał mi lata
młodzieńcze, pierwsze przygody.
Zadowolony z wiosennej, wspaniałej, słonecznej pogody wystawiłem przed domek
kuchenkę gazową i przygotowałem sobie makaron muszelki i jajecznicę. Potem z kubkiem
gorącej herbaty usiadłem na kocu pod drzewem i zapatrzony w wodę myślałem o tym, jakie
powinienem poczynić kroki. Wtedy ciszę zakłócił terkot traktora i okrzyki młodzieży.
Początkowo przeraziłem się, że ktoś postanowił rozbić obóz tu gdzie i ja.
Odetchnąłem z ulgą na widok harcerskich mundurków, bo z druhami zawsze udawało mi się
jakoś ułożyć sobie życie. Mogłem nawet czerpać korzyści z obecności harcerzy, którzy
mieliby przy okazji oko na mój namiot. Uśmiechnąłem się do wysokiego dryblasa z ogoloną
na łyso głową, wystającą żuchwą, w wojskowym stroju, z zawiniętymi rękawami bluzy.
- Czuwaj! - przywitałem go.
- Czuwaj! - odparł. - Pan tu od dawna?
- Od dziś.
- To nie miał pan szansy spotkać naszego patrolu. Byliśmy tu wczoraj.
Z doświadczenia doskonale wiedziałem, co teraz nastąpi. Młodzi ludzie już dawno
upatrzyli sobie to miejsce i teraz dryblasa czekała trudna operacja uprzejmego wyproszenia
mnie. Dotąd ustępowałem, teraz postanowiłem, że będzie inaczej.
- Upatrzyłem sobie ten zakątek na mapie już tydzień temu - oświadczyłem.
- Ale to my byliśmy pierwsi...
- Bardzo się cieszę, że byliście tu wczoraj i jak prawdziwi turyści nie zostawiliście po
sobie nawet jednego śmiecia, lecz są specjalne znaki... Teraz to już inne harcerstwo, czego
innego was uczą - żartowałem zachowując powagę.
Młodzian stropił się. Chyba podświadomie czuł, że robię go w konia, ale szacunek dla
starszych nie pozwalał mu polemizować. Postanowił grać na zwłokę.
- Pan pewnie stary harcerz?
- Zawsze sympatyzowałem z harcerzami.
- Lubi pan ciszę?
- Tak.
- Przyrodę?
- Oczywiście. Na tyle, żeby widzieć pod twoimi butami ledwo dyszącego z braku
tlenu opliszka tatarskiego...
Dryblas odskoczył, pochylił się nad miejscem, gdzie przed chwilą stał.
- Gdzie on jest?
- Wymyśliłem tego niezwykle rzadkiego owada występującego tylko w jednym
egzemplarzu.
Harcerz spojrzał na mnie spode łba.
- Lubi pan ciszę, przyrodę i dowcipy - prawie wysyczał. - To pewnie spodoba się panu
towarzystwo setki harcerzy, którzy dookoła pana wybudują obóz. Tu - wskazał łachę piasku
na brzegu - będzie nasza plaża. Niech pan nie przejmuje się chlupotem, bo będziemy kąpać
się turami, nigdy w sto osób na raz. Tam - tym razem palec wskazujący druha był
wycelowany dwadzieścia metrów ode mnie, za moje plecy - będzie plac apelowy. Rano [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl