[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cztery różne barwy zamiast dotychczasowych dwóch. Przebudowano gniazdo szperacza, bo
poprzedni strasznie latał na boki. Dodałem także do niego elektroniczny stabilizator. Kazałem
wymienić dolną płytę na stalową, żeby następne gwozdzie z walących się mostów nie
rozhermetyzowały wozu. Umieściłem pod spodem poduszki powietrzne, napełniane
pirotechnicznie, na wypadek gdyby w dno rzeki były powbijane zaostrzone pale i płyta jednak
nie wytrzymała. Drugiej kąpieli Rosynant już by pewnie nie przeżył. Zastąpiłem szyby
kuloodporne z hartowanych pokrytych folią antywłamaniową na poliwęglanowe. Mają
dłuższą żywotność i wytrzymują detonację pół kilograma trotylu. Tapicerkę wymieniłem na
goretexowo-kewlarową. Jest kuloodporna i nie łapie wilgoci. Zmieniłem też co nieco przy
tablicach rejestracyjnych uśmiechnął się szelmowsko. Wcisnął guziczek przy kierownicy.
Tablice obróciły się wzdłuż poziomej osi. Zastąpiły je inne.
Co wy na to? zagadnął Michaił. Nie tylko zmiana koloru, ale i numerów, a
wszystko w kilka sekund.
Skąd wytrzasnąłeś mołdawskie tablice? zapytałem.
Leżały w bagażniku. Pomyślałem, że niepotrzebnie się marnują. Ponadto dołożyłem
wam do wyposażenia piłę ultradzwiękową. Ma wbudowany akumulator; problem w tym, że
działać będzie niestety tylko dwie minuty, bo pobór mocy jest zbyt duży.
Wielkie dzięki powtórzył szef.
No cóż, pożegnam panów. Za dwie godziny mam samolot, a jeszcze muszę dojechać
na lotnisko. Ach, byłbym zapomniał.
Wręczył szefowi reklamówkę. Przez cieniutki plastyk prześwitywały skórzane
okładki.
To obiecana premia. Jeszcze pięć starodruków wyjaśnił. Wymieniliśmy uściski
dłoni i zniknął w bramie ministerstwa.
Mam wrażenie, że jeszcze się zobaczymy zauważyłem.
Wsiadłem za kierownicę, żeby sprawdzić samochód i wtedy zobaczyłem, że w skrytce
na okulary coś leży. Wyjąłem niewielką papierową torebkę, a z jej wnętrza małą pisankę
firmy Faberge, którą znalezliśmy w piecu na opuszczonej plebanii. W torbie była jeszcze
kartka.
Dla Pawła jako odszkodowanie za trzy przymusowe kąpiele.
Roześmiałem się. Uniosłem pisankę do góry. Małe brylanciki zdobiące carski
monogram zabłysły w promieniach słońca.
Siedziałem przed telewizorem i w zadumie oglądałem na rosyjskim kanale telewizji
ORT relację z pogrzebu cara Mikołaja II i jego rodziny. Panichidę odprawiono w soborze
Twierdzy Pietropawłowskiej w Sankt-Petersburgu, gdzie do czasów rewolucji grzebani byli
carowie Rosji. Proste trumny z dębowego drewna otaczało zaledwie kilkanaście osób.
Prezydent Borys Jelcyn nie przybył, przysłał jedynie swojego przedstawiciela. Kamera wolno
przesunęła się po twarzach ludzi otaczających trumny. Czwarty od lewej stał młodzieniec o
ciemnych włosach i idealnie symetrycznej podłużnej twarzy. W garniturze wyglądał
niezwykle godnie. Rozpoznałem go od razu. Nie mogłem go nie poznać. Obok niego stał
niski, pucułowaty chłopiec. Głos zza kadru poinformował, że to wielki książkę Georgij
wnuk cara pretendenta, Włodzimierza Kiryłowicza. Obok małego następcy nie istniejącego
tronu stał wysoki mężczyzna o przedwcześnie posiwiałych włosach. Jego także nie mógłbym
nie rozpoznać. A więc doktor Rauber wiedział, że uszliśmy z życiem. Będzie dzięki temu
mógł lepiej spać, a może było mu to obojętne.
Batiuszka pochylił się z kadzielnicą nad trumnami. Pokrywał je kobierzec kwiatów. W
blasku jupiterów coś zalśniło na trumnie kryjącej szczątki cara. Pośród kwiatów leżała nie
ukończona korona.
Zadzwonił telefon. Szef.
Włącz telewizor na Ruskich polecił.
Mam włączony odpowiedziałem.
Widziałeś Michaiła?
A pan, szefie, widział, co leży na trumnie?
Pan Tomasz zamilkł. Kamera wykonała ostatni najazd. Trumny powoli spuszczano do
wykutego w skale grobowca. Zaśpiewał chór cerkiewny. Z zewnątrz rozległy się trzydzieści
trzy salwy armatnie. Petersburg żegnał swojego władcę. Nadal trzymałem słuchawkę przy
uchu i słyszałem, że szef ciągle tam jest.
Sądzę, że wiem, gdzie teraz jest Rubinowa Tiara powiedział w zadumie.
Milczałem. Nieoczekiwanie pomyślałem, że jeśli korona, szabla i Rubinowa Tiara,
spoczną razem ze swoimi właścicielami w grobach, to mogę uważać się za szczęściarza.
Następna okazja obejrzenia tych dzieł sztuki jubilerskiej przytrafi się nie wcześniej niż za
pięćset lat.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]