[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyłączył go z kontaktu.
- To on! - zawołała pielęgniarka. - Wrócił.
- Guten Tag, ja vłaśnie...
Dwaj chirurdzy, kilka pielęgniarek i anestezjolog skoczyli na oszołomionego
Vielokonta i zdołali walnąć go kilka
268
razy butlą z gazem, nim posiniaczony władca Ciemniaków wymknął się z sali i
rozkroplił w bezpieczne miejsce.
Podróżując losowo, by zmylić prześladowcę, Barry pojawił się pośrodku parkietu
Giełdy Nowojorskiej. Stwierdziwszy, że skok przez Atlantyk bardzo nadwerężył mu
różdżkę, pojął, co musi zrobić.
Wymachując gorączkowo rękami, wrzeszcząc na zmianę kupuję" i sprzedaję", dwa
razy okrążył parkiet, nim wypatrzyła go ochrona. W tym czasie pozbawił majątku
setki klientów, doprowadził do bankructwa wielki fundusz emerytalny, a także do
zwolnienia dwóch prezesów.
- Super - mruknął, zerkając na wskaznik.
Gdy policjanci kazali mu wyjść zza dystrybutora z podniesionymi rękami, Barry
znów zniknął.
Dziwnym zrządzeniem losu lord Vielokont pojawił się dokładnie w miejscu, z
którego zniknął Barry.
- Guten Tag, Herren. Czy któryś z vas, panovie, vidział... Podenerwowani
ochroniarze otworzyli ogień.
- Scheisse! wrzasnął Vielokont i znów zniknął.
- Do diabła! - Barry cały czas dostrzegał Vielokonta pojawiającego się tuż za
nim. Jakim cudem wciąż go śledził? Barry w rozpaczy sięgnął jeszcze dalej.
Z głośnym kwaknięciem zmaterializował się w samym środku uroczystego obrzezania
w Turcji. Hałas sprawił, że lekarzowi omsknęła się ręka. Gdy krewni dziecka byli
tuż--tuż, Barry znów się rozkroplił.
- Uwierzcie mi - powiedział Vielokont w trzydzieści sekund pózniej. - Nie liczy
się to co macie, lecz co...
Rodzina i przyjaciele chłopca obrzucili go kamieniami i Vielokont poleciał do
Egiptu i Sfinksa.
269
- Właśnie się z nim minąłeś - oznajmił Sfinks. - Napisał mi na czole swoje
nazwisko.
- Niestety, to bardzo typove. Dlatego vłaśnie zamierzam go zabić.
- No to powodzenia - odparł Sfinks. - Naprawdę. Tymczasem Barry pojawił się w
polskim klasztorze,
w chwili gdy kolejna wycieczka rozpoczynała właśnie zwiedzanie.
- Mniej więcej siedemset pięćdziesiąt lat temu straszliwa zaraza sprawiła, że na
miejscowym cmentarzu zabrakło miejsca. Zatem bracia z tego zakonu musieli zrobić
coś nowego... i niezwykłego - oznajmił przewodnik. Barry zaczął przeciskać się
bliżej barierki. - Postanowili, że jeden z mnichów, utalentowany artysta brat
Baltazar zbierze kości zmarłych i coś z nich ułoży. Baltazar zbudował
geometryczną konstrukcję, zarazem makabryczną i piękną. Coś co jednocześnie
radowało oko i przypominało duszy o zbliżającym się dniu sądu.
Rozbłysły reflektory i Barry ujrzał tysiące tysięcy kości ułożonych precyzyjnie
i tworzących wspaniały widok -zdumiewające, choć niesamowite dzieło sztuki.
- Konstrukcja składa się z ponad dziewięćdziesięciu pięciu tysięcy pojedynczych
kości - oświadczył przewodnik. -Jej ukończenie zajęło Baltazarowi niemal
trzydzieści lat, ale jak państwo widzą, było warto.
Reszta grupy sapnęła z podziwu - i zgrozy, gdy Barry przeskoczył przez barierkę
i pomknął w stronę konstrukcji. Nim przewodnik czy któryś z braci zdążył
zareagować, Barry wyszarpnął kilka kości udowych, odgrywającą kluczową rolę
piszczel i idealnie wyważoną łopatkę. Część eksponatu
270
runęła, a wibracje rozwaliły resztę. Kości padały kolejno niczym kostki domina.
Gdy pojawił się Vielokont, zastał braci w wybitnie niechrześcijańskim nastroju.
- Bitte, panowie. Czy był tu przed chwilą człoviek mniej vięcej tego vzrostu, v
okularach?
- Aaa, zatem go znasz. - Wyjątkowo rosły mnich zacisnął pięści i Vielokont
usłyszał chrupnięcie kostek palców. -Twój przyjaciel?
- No nie, tak napravdę... - Vielokont nie potrafił opisać słowami złożonych
więzi łączących go z Barrym.
- Skoro on połamał nasze kości, my połamiemy twoje - oznajmił drugi, równie
wysoki brat. - Prawda, bracie Mordo?
- Prawda, bracie Karku*.
Vielokont zniknął bez portfela, lecz z nietkniętym szkieletem.
W życiu każdego człowieka nadchodzi moment, gdy musi przestać uciekać, pomyślał
Barry. Poza tym, od tego całego rozkraplania popękały mu wargi. Miał jeszcze
trochę magii w różdżce, ale co z tego. Gdy ludzie mówią o tym, jak chcą umrzeć,
zawsze wspominają o śmierci w domu. To mi pasuje, uznał Barry i skroplił się w
niewielkiej hokpoc-kiej kwaterze, którą dzielił z Herbiną i Fioną. Czekając na
* Zakon ten cieszył się szczególną popularnością wśród byłych skazańców.
271
przybycie Vielokonta, przeglądał najróżniejsze pamiątki ze swego życia: zdjęcia
członków Zakonu Penisa, młodych, napalonych i pełnych ambicji; parę włókien z
mopa, który zniszczył podczas lotu w damskim stroju nad Zabronionym Lasem; nocną
Czarę Tajemnic.
Podniósł ją z uśmiechem - i natychmiast został teleportowany do sklepu z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]