[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Charlie. Ponownie przyjrzał się zdjęciu i zatrzymał wzrok
na jej smutnych oczach. Ta sama kobieta w nocy była w jego
ramionach, przyjazna i ciepła. Co się wydarzyło przez te
wszystkie lata, że tak bardzo się zmieniła?
Stał niezdecydowany na ulicy, obładowany sprzętem węd-
karskim. Przyjechał tu, by odpocząć i nabrać sił. Chciał po-
siedzieć nad wodą, ponudzić się, a tu taka historia!
Minęło go dwóch chłopców. Usłyszał, jak jeden szeptał
do drugiego:
- Popatrz, to jest tata Robbiego Smitha.
Chłopcy, przechodząc obok Denvera, wlepiali w niego
oczy. Nie wyprowadził ich z błędu, a w sercu poczuł dziwny
ucisk. Kto rozpuszczał takie bezsensowne plotki? Przyjrzał
się swemu odbiciu w szybie wystawowej. Czy właśnie tak
ludzie wyobrażali sobie ojca Robbiego?
Jęknął i odchylił głowę do tyłu. Ujrzał bezchmurne, błę-
kitne niebo.
- Psiakrew! - wymamrotał i otrząsnął się. Wyprostował
S
R
ramiona i odwrócił się w kierunku restauracji, która była po
drugiej stronie ulicy. Postanowił, że stawi temu czoło. Do
diabła z nudnym wypoczynkiem. Pora zająć się tym, co potra-
fi najlepiej. Szkolono go, by zawsze potrafił wybrnąć z naj-
bardziej skomplikowanych sytuacji.
Charlie wynosiła właśnie z domu ciężką walizkę i głowiła
się, w jaki sposób przywiązać ją do skutera, kiedy Denver
zajechał przed jej dom. Bez ruchu przyglądała się, jak wy-
siadał z samochodu. Promienie słońca oświetlały mu włosy
i rozpalały w jego oczach niezwykłe iskry. Poczuła dziwny,
gorący dreszcz.
Zbliżając się do Charlie, ani przez chwilę nie spuszczał
z niej wzroku. Jej serce biło szybciej i szybciej.
- Przymocuj to z tyłu - powiedział głosem nie znoszą-
cym sprzeciwu i wskazał na walizkę. - Czy masz chociaż
porządny bagażnik?
Przytaknęła skinieniem głowy. Dotąd nie powiedziała ani
słowa, nawet się z nim nie przywitała. W napięciu czekała,
aż Denver wyjawi jej cel swojej wizyty.
- To dobrze. Spakuj się i wynośmy się stąd.
Skinął głową w kierunku gór.
- Może pokazałabyś mi okolice?
Charlie patrzyła na niego w milczeniu. To był ten sam
mężczyzna, który nie zgodził się udawać jej męża choćby
przez jeden dzień, a teraz zapraszał ją na wycieczkę?
- O czym ty mówisz? - zapytała wreszcie.
- O wspólnym wyjezdzie. - Denver potrząsnął swymi
szerokimi ramionami. - Wyjedzmy na kilka dni i odpocznij-
my trochę.
Na twarzy Charlie pojawił się wyraz niekłamanego zdu-
mienia.
S
R
- Ale...
- Znajdz kogoś, kto zająłby się Robbiem - powiedział
szybko, uprzedzając jej oczywiste obiekcje.
Szybko potrząsnęła głową.
- Nie, nigdzie się bez Robbiego nie ruszę.
Denver zawahał się. Wolałby pojechać tylko z Charlie.
Dzieci to niewyczerpane zródło kłopotów. No i Robbie
opózniałby podróż. Ale w spojrzeniu Charlie wyczytał, że
będzie głucha na wszelkie argumenty.
- No dobrze. Jego rzeczy. Musimy wyjechać stąd jak
najszybciej - powiedział z rezygnacją.
Patrzyła na niego zdumiona.
- Posłuchaj - powiedziała spokojnie. - Wyskoczyłeś jak
diabeł z pudełka i zaczynasz mi rozkazywać. O co chodzi?
Dlaczego mam z tobą gdzieś jechać? Dlaczego mam ci za-
ufać?
Denver wyciągnął z kieszeni zdjęcie i pokazał jej.
- Znalazłem je w sklepie. To ty, prawda?
Charlie szeroko otworzyła oczy i skinęła głową. Głos
uwiązł jej w gardle. W pierwszym odruchu chciała się odwró-
cić i uciec. Tylko dokąd? Więc czekała w napięciu, z trudem
łapiąc oddech.
- Miałaś rację, ktoś cię ściga - powiedział, chowając
zdjęcie do kieszeni. - Znam tego faceta. Jest dobry. Na pewno
cię dopadnie. O ile ja ci nie pomogę. - Charlie spojrzała
szybko na jego samochód, ale on odczytał jej myśli. - To
kiepski pomysł, bo on będzie przede wszystkim obserwował
drogi, a ma wielu informatorów. Kiedy już raz złapie trop, to
nie popuści. Nie wymkniesz mu się.
Charlie patrzyła na niego bezradnie. Stał przed nią, wysoki
i silny. Jego barczyste ramiona przesłaniały horyzont. Był jej
jedyną nadzieją.
S
R
- A więc co mam zrobić? - zapytała.
- Ukryć się w górach. Po kilku dniach ten facet pomyśli
że jednak mu się wymknęłaś, i zajmie się innym dobrze płat-
nym zleceniem. To nie rozwiąże sprawy, ale zyskasz trochę
czasu, by zastanowić się, co robić dalej.
Charlie zamarła w bezruchu, szukając wzrokiem jego
spojrzenia. Denver z każdą chwilą wydawał się jej silniejszy
wyższy, twardszy. Czy powinna zdać się na niego?
- Naprawdę tak uważasz? - zapytała, jakby Denver zna
odpowiedzi na wszystkie pytania. Sądząc po tym, co o nim
wiedziała, może naprawdę tak było.
W odpowiedzi skinął tylko głową.
- Znam tego faceta i jego metody. Uwierz mi. Powiedział
to w taki sposób, jakby przekazywał oczywistą prawdę.
Aatwo powiedzieć, ale trudniej zrobić. Charlie wiedziała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]