[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pozostałych.
Wybrał płótno przedstawiające wielką czaplę rozpościerającą skrzydła do
lotu. Jack miał domalować mroczny cień bagnistych okolic na Florydzie,
na których tle siedziało białe ptaszysko. Zabrał się do roboty.
POWINIEN już przywyknąć do budzenia telefonem, ale podskoczył do
góry, kiedy we wtorek nad ranem rozległ się jego ostry dzwięk. Podniósł
słuchawkę po pierwszym dzwonku.
-Tak?
- Czy pan McGill? - spytał służbowy głos. - Tu Janice Pierce. Jestem
lekarką ze szpitala...
- Co się stało? - przerwał jej, siadając na łóżku.
- Rachel poruszyła palcami rąk i nóg. Być może się budzi. Dziewczynki
usłyszały dzwięk telefonu i przybiegły, jeszcze
zanim Jack odłożył słuchawkę. Nie minęło pięć minut, a oni byli już w
drodze.
Kiedy przyjechali do szpitala, Rachel leżała w pozycji półsie-dzącej,
wsparta na lewym boku. Nie było żadnych oznak ruchu. Poduszki
przytrzymywały ją na miejscu. Leżała nieruchomo jak zawsze. Jack,
pełen obaw, odgarnął jedwabiste blond włosy z twarzy mizerniejącej z
każdym dniem.
- Cześć, Rachel. Cześć, najdroższa. Lekarka powiedziała mi, że się
ruszasz. Pokażesz nam?
- Cześć, mamusiu - Hope stała tuż za nim. - To ja. Nie zjadłyśmy nawet
śniadania, bo tak się spieszyłyśmy do ciebie.
- Czekajcie - zawołała Samanta, wskazując na pościel. - Trzeba sprawdzić
jej stopę. Jack odrzucił pościel. Kiedy Rachel ani drgnęła, Jack połaskotał
ją w podeszwę. - Mama zawsze miała tam łaskotki - powiedziała
zawiedziona Hope. - To niemożliwe, żeby tego nie czuła - rozżaliła się
Samanta. - Nadal jest w śpiączce - wyjaśniła Kara, wchodząc na salę. -
Ruch nie jest czynnością świadomą. Zwykle przychodzi falami. Okresy
aktywności przeplatają się z okresami spoczynku.
- i co teraz? - zapytał Jack damę od sztucznych pereł. - Jak sprowokować
ją do dalszego działania?
- Musimy robić to, co do tej pory. Coś jednak działa.
JACK odwiózł córki do szkoły, a potem zawrócił i pojechał do Big Sur.
Miał tam pilną sprawę do załatwienia.
Pole przylegające do szosy na południe od Carmel zieleniło się sałatą i
karczochami. Aańcuch gór ciągnących się za nim miał kolor
musztardowożółty. Granitowe skały po stronie drogi bliżej oceanu
przybrały barwę soczystej szarości, niemal stalową jak dachówka pod
błękitnym nieboskłonem. Widoczny dalej Pacyfik mienił się morską
zielenią, a dalej akwamaryną przechodzącą
w głęboki, ciemny, grafitowy granat. Bezmiar nieba tchnął spokojem i
świeżością.
Kiedy Jack zjechał z autostrady w boczną drogę prowadzącą do domu
Rachel, poczuł przypływ swojskości. Wysiadł z wozu, przeciągnął się
powoli, uśmiechnął, nabrał w płuca świeżego powietrza, aż poczuł ciarki
na całym ciele. Następnie zabrał się do roboty. Uwijał się jak szalony. Po
kolei wynosił oprawne w ramy płótna do samochodu, który, chwała
Bogu, był półcię-żarówką. Kiedy dobrze zabezpieczył już wszystkie
dwanaście obrazów przegródkami ze styropianu, zamknął klapę i ruszył
do P. Emmeta.
Ben już czekał w galerii. We dwóch szybko wnieśli obrazy do środka i
ustawili je pod ścianą obok czekających tam trzech innych płócien. Ben
nie ukrywał podniecenia. Podszedł, kucnął przed jednym, odszedł do
drugiego, cofnął się.
Jack, nie mogąc dłużej znieść napięcia, zapytał: - No i co? Co pan na to?
- Moim zdaniem, ona jest wprost genialna - pochwalił Ben. - Uchwyciła
wszystko, o co mi chodziło. Bije od nich taka sama siła, jak od tych
rysiów. - Zerknął na Jacka. - No i niezle się pan spisał z tymi ramami.
Doceniony, wniebowzięty Jack uśmiechnął się: - Dziękuję.
RACHEL nadal wykonywała drobne ruchy palcami rąk i nóg, czasem
drgnęła jej łydka, łokieć albo kolano, ale do wieczora nic się już
nadzwyczajnego nie zdarzyło. Kiedy Jack pomagał pielęgniarce z
wieczornej zmiany przewrócić ją z boku na bok, Rachel jęknęła. Gdy
powtórzyli ten ruch, jęknęła znowu. A potem zamilkła.
W końcu, po usilnych namowach pielęgniarki, Jack pojechał do domu. O
jedenastej padł na łóżko i natychmiast zasnął, dopóki Hope nie pociągnęła
go za ramię. Powieki miał jak z ołowiu. Z trudem uniósł jedną.
- Pojedziemy autobusem - powiedziała szeptem. Natychmiast się ocknął.
- Nie. Zaraz będę gotów - odparł.
- Wyśpij się - rzuciła Samanta od drzwi. - Dzwoniłam do szpitala. Mama
robi te drobne ruchy, ale się nie budzi. Obiecali, że zadzwonią, jeżeli coś
się zmieni.
Jack przespał kolejne trzy godziny. Po obudzeniu zadzwonił do szpitala.
Rachel nie zrobiła żadnych postępów, ale też nie było pogorszenia.
Pielęgniarki były zadowolone.
Popijając gorącą kawę, stanął przed szerokim oknem wychodzącym na
las.
Zaczynał się kolejny piękny, spokojny dzień. Rozejrzał się. W domu było
tak samo. Pięknie. Spokojnie. Pełno radości życia typowej dla beztroskiej
Rachel, którą poznał przed laty. Rachel, z którą się ożenił.
Z tą myślą ruszył do sypialni. Przeszukał toaletkę, stolik nocny, szafę.
Przeszukał szafki w kuchni. Przeszukał spiżarnię. Stanął w salonie,
podparł się pod boki i zastanowił się, gdzie też ją mogła włożyć.
Jeżeli w ogóle ją zachowała.
Naraz, wiedziony intuicją, ruszył na drugi koniec domu do pokoju Hope. i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl