[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie.
Zadzwonię, \eby ci coś przynieśli.
Nie.
Nie chcę nic z restauracji.
Mamtylkotrochębiszkoptów.
I czekoladę.
Ibutelkę wody mineralnej.
Niech będzie Niech będzie!
Tak się mówido starego przyjaciela,który wszystko potrafi zrozumieć.
Pjwieszmi teraz?
Gryzła czekoladę i biszkopty, popijając wodą.
Mo\e kiedyś.
Dzisiaj jeszczenie.
Dobrze.
I to potrafię zrozumieć.
Przyjedziesz kiedyśdo Brukseli?
Mo\e?
To w końcu tak blisko.
Tonaprawdębardzo blisko powiedział pan.
Balouwcią\ wzruszony i zdumiony sobą.
Nie opuściło go touczucie, a\ do chwili kiedy zamknął drzwi za MaritieA wszedł do łazienki,
\eby przejrzeć się w lustrze.
Ty stary idiotopowiedział,aleuśmiechnąłsię doswego oblicza,a potem leciutkim
ruchem palców pogładził na plecach miejsca, z których powinny były ju\ wyrastać skrzydła,
choć nie było ich jeszcze widać.
Maritie zeszła na pierwsze piętro z zamiarem wśliznięcia się do swego pokoju,ale u
matki i Maxa wrzało;
mimo przedpokoju oddzielającego pokój od korytarzasłychać było wyraznie
podniesione głosy.
Nacisnęła klamkę u drzwi Missis, alebyły zamknięte.
Zeszła więc nadół w nadziei, \e zdoła wykrzesać w sobie ochotę na pójście do baru.
Stanęła nawet w progu, ale nie mogła goprzekroczyć.
Zobaczyła Tytusa, tańczącego zjakąś dziewczyną.
Podniósł rękę ponad tłumem izapraszająco wskazał stolik, któryzajmował.
Odpowiedziałagestem, \e sięśpieszy.
Chwilę postała przedtelewizorem, za plecami innych cudzoziemców, którzy patrzyli na
niezrozumiałezachowanie bułgarskich aktorów,, miotających się naeferaiu.
e.
Ktoś dotknął jej ramienia.
Maritie!
Odwróciła głowę.
Todi, z gitarą pod pachą, gotowydopodjęcia swoich nocnych obowiązków w "Koszarate",stałi
patrzył na nią.
Poniewa\milczała, musiał jednak zapytać.
Co zrobiłaś?
Nic.
Tak jak chciałeś.
Takjak powinnaś.
Mo\e powinnam.
Będęmiała dosyć czasu, \eby sięnad tym zastanowić.
Odprowadzmnie do "Koszarate",
Dobrze zgo"dziła się.
Mo\e tam zostaniesz?
Wrócę razem z tobą.
Nie.
Innymrazem.
Ale cieszę się, \e wróciłbyś zemną.
Todiprzeło\ył gitarę pod drugą rękę.
Pójdziemy wzdłu\ morza powiedział.
Ale to nie po drodze.
To nic.
Mogę się trochę spóznić.
Nie spózniłem się ani razu przez cały sezon.
Przystanął i odetchnął głęboko.
Czujesz, jak wszystko pachnie?
Ziemia imorze.
Niebo chyba te\.
Niebo najbardziej uśmiechnęła się Maritie.
Bo gonie ma.
Nawszelki wypadeknale\y przyjąć, \e jest.
Roześmielisię obydwoje iruszyli wolno deptakiem.
O tej porze było tu cicho i pusto, pozmierzchu ludzieciągnęli w górę,\eby tańczyć pod
dębami, \eby słuchaćszumu strumieni spływających z wzgórz.
Zoddali dobiegłyichciche plaśnięcia kopyt o asfalt.
To Marcel powiedział Todi.
Wraca ju\do domu ze swoimi osłami.
Jestemmu winna zajeden kurs.
Szli wolno i zwierzęta z naprzeciwka tak\e się nieśpieszyły, raz jeden w ciągu
całegodnia niepoganianeprzez swego pana upłynęło więc wiele czasu,zanimplaśnięcia
kopytstałysię zupełnie wyrazne,a z mrokuwyłoniły się dwa ośle pyski, a za nimi przygarbiona
postać starego człowieka w małej czapeczce na głowie.
Przystanął zdumiony spotkaniem.
Dobry wieczór powiedziała Maritie.
Czekałamna pana.
Jestem panuwinna za wczorajszy kurs.
Marcel zwrócił' pytaj ące spój r\enie na stryjocznegownuka.
Mówi,\e jest winna za wczorajszy kurs przetłumaczył Todi.
Oślica strzygła wzniesionymi uszami, jakby łowiław nie ka\desłowo.
Za wczorajszy kurs?
zdziwił się stary.
Głupstwouciął.
Nie ma o czym mówić.
Nie było \adnego kursu.
Maritie rozumiałago bez tłumaczenia.
Wzniosła portmonetkę ku światłu latarni bijącemu zza gałęzi i szukaław jej wnętrzu,
Był kurs.
I na pewno martwił się pan, czyoiilicanie zginęła.
Z trudem udało jej się wsunąć pięciodolarowy banknot w zaciśniętą dłoń starego.
Mimo zmroku rozpoznał jego wartość i usiłował go jejzwrócić.
Niemaro reszty.
Maritie pogładziła jego ramię.
Nie trzeba reszty.
Stary człowiek trzymał w ręku banknot, wcią\ niepewny, czy mo\e go przyjąć.
To du\e pieniądze szepnął.
Todu\e pieniądze przetłumaczył Todi.
Maritiemilczała, gryząc kosmyk swoich włosów.
śadne pieniądzenie są du\e powiedziała, patrząc przed siebie.
Nie mają znaczenia.
Co ona mówi?
spytał Marcel.
Mówi, \e pieniądze nie mająznaczenia.
Jak to?
stary poganiacz uniósł głowę ze zdumieniem.
Nie mają znaczenia?
Za pieniądze mo\na kupić chleb.
I paszę dla zwierząt.
Chleb.
powtórzyłaMaritie, gdy Todi to przetłumaczył.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]