[ Pobierz całość w formacie PDF ]
utrzymana w tonacji kości słoniowej. Pomyślałam, jak istotny
jest dobór stroju do roli. Nawet wtedy, kiedy trzeba długo czekać
za kulisami.
Sir Charles przybył pierwszy. Elizabeth spózniała się, rzecz jasna
przez przypadek. Sączyliśmy drinki. Kiedy czekaliśmy na
przybycie tej, której poświęcony był wieczór, patrzyłam, jak
Harding studiuje z pewnym zainteresowaniem moją urodę.
Elizabeth usiadła - trochę sztywno, poważnie, z wdziękiem i za-
kłopotaniem przepraszając nas za spóznienie.
Sir Charles znalazł sposób, by wkroczyć w nasze życie.
Odniosłam wrażenie, że nie lubi tracić czasu. I że ta kolacja
będzie jedną z wielu.
Usiadłam obok niego. Elizabeth i Dominik zajęli miejsca
naprzeciw. Dominik jak w pułapce, Elizabeth z mniejszym niż
przypuszczała polem manewru. Sądząc, że uczestniczy w
rodzinnej kolacji, rozluzniła się na tyle, by oczarować Charlesa.
Przysłuchiwałam się, jak odpowiada na jego starannie
sformułowane pytania.
- Nie, nie zrezygnowałam z pracowni. Będę tam malować. Co-
dziennie. Dominik uświadomił mi kiedyś matematyczne piękno
jej proporcji. Ale kocham ją z powodu światła, które dochodzi
tam wyłącznie przez okno w suficie. Nie rozprasza mnie widok
ogrodów i innych domów. Może to brzydko z mojej strony, ale
teraz samotność stała się dla mnie czymś szczególnie ważnym.
- Dlaczego brzydko?
- Bo wszyscy, rodzice, Dominik, a zwłaszcza Ruth, tak bardzo mi
pomogli i byli tacy dobrzy. I oczywiście mój kochany synek
Stephen, który tak bardzo starał się mnie pocieszyć. To takie złe...
małoduszne... powiedzieć wszystkim, którzy mnie kochają, że
pragnę samotności.
- A pani malarstwo? Co pani teraz maluje?
- Nic.
- Jak to nic? Przecież powiedziała pani, że chodzi tam malować.
- Tak, to prawda. Chodzę tam, ale nie maluję.
Nie wiedziałam o tym. Kiedy cię wreszcie poznam, Elizabeth?
- Dlaczego? - spytał sir Charles.
- Nie wiem, wiem tylko, że powinnam tam chodzić codziennie.
Kiedyś okaże się, że to jest właśnie ten dzień.
Sir Charles odchrząknął. Był najwyrazniej poruszony.
- Więc co pani tam robi?
- Siedzę i czekam.
- Na natchnienie? - spytałam. To już naprawdę trwało zbyt długo.
- Czekam na to, co powinnam namalować.
- Czemu nie działasz nadal - przypomniałam sobie słowa Huberta
- pod urokiem chwili?
- Bo to znaczyłoby, że śmierć Huberta mnie nie zmieniła. Zapadła
cisza.
- Dość tego. Mówię więcej o sobie, niż...
- Masz we zwyczaju.
- Tak.
- No więc, za... oczekiwanie na to, co powinniśmy zrobić.
Sir Charles podniósł kieliszek. Patrzyłam, jak pije do niej. I na
Dominika, który nieświadom niczego uniósł ku mnie swoją
szklaneczkę, nie czując, że ktoś wyrządza mu krzywdę.
15
Opowiedz mi o Charlesie Hardingu - poprosiłam Helen podczas
lunchu.
- Dlaczego?
- Nie wiesz, że on chce kupić Alphę?
- Czy to ma dla ciebie jakieś znaczenie? Nigdy dotąd nie
interesowałaś się firmą.
- Powiedzmy, że jestem osobą skrytą - zaśmiałam się.
- Tak naprawdę nie znam go za dobrze.
- Znasz go lepiej niż ja. Jaki on jest?
- No dobrze, jest przestraszony.
- Kogo się boi?
- Boi się zawodu wydawcy. I City.
- Dlaczego?
- On jest szalenie błyskotliwy, w sensie intelektualnym. Przecież
ukończył Oksford. I uważa się go za twardego biznesmena.
- A jest nim?
- Nie, raczej nie. Jego sukcesy nie mieszczą się w granicach
rachunku prawdopodobieństwa.
- O Boże, daruj sobie tę matematykę!
- Nie jestem w zmowie z Dominikiem.
- Helen, kiedy patrzę, jak na ekranie telewizora wyjaśniasz,
dlaczego ta czy inna spółka osiąga zyski, nie mogę zapomnieć
uczennicy sprzedającej prace domowe z matematyki za perfumy i
szminki, które koniecznie chciała mieć.
- Nie tobie, moja droga. Ty zawsze byłaś za dojrzała na takie
udawanie dorosłej.
- Cóż, Helen, wolałam sama odrabiać moje prace domowe.
- A teraz?
- Co masz na myśli?
- Odrabiasz pracę domową na temat Charlesa Hardinga.
- No cóż, powiedziałam ci, że on ma przejąć naszą firmę.
- Hmm.
Idea przyjazni była dla Helen obca nie mniej niż dla mnie.
Dlatego w rozmowach z nią musiałam się wyjątkowo pilnować.
Miała rude kręcone włosy i szarozielone oczy o ostrym
spojrzeniu. Kiedy otwierała je szeroko prowadząc wywiad, nawet
najbardziej zabójcze pytania brzmiały dobrodiwie. Dysponowała
jakąś kobiecą siłą, którą przedstawicielki jej płci w dzisiejszych
czasach tak podziwiają. Darów natury wspartych podziwu godną
inteligencją używała w prostym celu - opanowania twardych
mężczyzn. W pracy była świetna, nieco złośliwie skrywała swoje
pragnienia i oddawała się, jak sądzę, bez przyjemności. W
naszych stosunkach podziw łączył się z elementem konkurencji.
- Znałaś jego żonę?
- Felicity? Nie za bardzo. Spotkałam ją parę razy, kiedy była żoną
na pokaz. Nawiasem mówiąc, zawsze była w tym dobra. Umarła
cztery lata temu.
- Co się stało?
- Długo chorowała. Chyba problemy z sercem. Ale koniec nastą-
pił nagle.
- Dzieci?
- Jedno dziecko. Dorosły syn. Mieszka, zdaje się, w Ameryce. To
małżeństwo trwało dość długo. Nie było żadnych skandali, o
których bym słyszała. Charles Harding nie nadaje się do kronik
towarzyskich. Jest o wiele za sprytny. Oczywiście, może coś
ukrywać... - przerwała - ale na pierwszy rzut oka jest tym, kogo
widzisz. Rekin giełdowy... Wdowiec.
Znałam Helen dostatecznie dobrze, by odnotować pauzy i
dwu-znaczniki...
- Na pierwszy rzut oka? Co masz na myśli?
Odchyliła się w krześle patrząc na mnie pytająco. Westchnęła.
- Czy mogę ci ufać? To naprawdę absolutna tajemnica. Kiwnęłam
głową. Po chwili milczenia zaczęła cicho mówić.
- Rok przed śmiercią Felicity, ona, pamiętaj, przez pewien czas
chorowała, Charles miał przelotny romans z młodą kobietą. Była
w nim... szalenie... zakochana. Myślę, że to było bardzo
intensywne, bardzo seksowne. Tak czy inaczej, on chciał z tym
skończyć. I ona... zabiła się. Znałam jej rodziców. Wszystko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]