[ Pobierz całość w formacie PDF ]

spodziewałem się, że Michael mógłby zginąć na wojnie. Kiedy otrzymaliśmy list z wia-
domością, pomyślałem, że to pomyłka. Nie chciałem w to uwierzyć. Dla mnie brat był...
niepokonany... nieśmiertelny...
- Myślę, że nigdy tak do końca nie jesteśmy w stanie uwierzyć, iż ktoś, kogo ko-
chamy, może umrzeć. To chyba najlepsza cząstka ludzkiej duszy... To niezłomne prze-
konanie, że najgorsze nie przytrafi się ani nam, ani tym, których kochamy. Zastanawiam
się czasem, czy kiedykolwiek wykonalibyśmy krok w nieznane, gdyby nie ta wiara.
- Racja. Jesteśmy delikatni ciałem, ale niepokonani duchem - mruknął Robert. - Na
szczęście!
Nie spodziewał się, że panna Vallois go zrozumie. Kiedy jednak poczuł delikatny
dotyk jej dłoni na ramieniu i dojrzał w oczach współczucie, przekonał się, że nie udawała
sympatii. Cokolwiek o nim myślała, nie miało znaczenia wobec okazanego ciepła. Fakt
ten, ku jego zaskoczeniu, przyniósł mu ulgę.
- Ach, Silverze, tak myślałem, że cię tu spotkam - rzucił Oberon, psując atmosferę.
- Panno Vallois! Cieszę się, że postanowiła pani posłuchać mej rady i przyjść.
- Panie Oberon... - Sophie Vallois powoli zdjęła dłoń z ramienia Silvertona. Robert
był zaskoczony, jak wielką sprawiło mu to przykrość. - Okazało się, że lady Longworth
nie miała innych planów i zgodziła się tutaj spędzić wieczór.
- Doskonale. Towarzystwu nie zawsze jest tu najlepsze, ale rozmaitość rozrywek
rekompensuje to z nawiązką. - Oberon położył dłoń na oparciu jej krzesła i pochylił się,
by szepnąć: - Mam nadzieję, że otrzymała pani ten drobny kwietny podarunek, który pani
posłałem.
Sophie zarumieniła się delikatnie.
R
L
T
- Tak, dziękuję, róże były piękne.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Oczywiście, ich uroda zawsze będzie bladła
przy pani, mimo to chciałem, by miała pani dowód mojego szacunku i uczucia.
Robert zabębnił palcami w blat stołu. A więc Oberon zaczął już słać prezenty, my-
ślał. Ten wilk nie tracił czasu podczas polowania. Niech go szlag!
- A jak twoje szczęście w kartach, Silverze? - zapytał Oberon, prostując się. - Po-
winna pani wiedzieć, panno Vallois, że w karty Silver ma szczęście godne rodowitego
Irlandczyka. Jest swego rodzaju legendą w szulerniach Londynu. Rzadko kto decyduje
się grać przeciwko niemu.
- Fortuna jest zmienną panią - odparł Robert chłodno. - Większość gier każe zda-
wać się na łut szczęścia.
- A skoro mowa o szczęściu, Butterworth zastanawiał się, jak ci idzie w sprawie, o
której ostatnio rozmawialiśmy.
Robert celowo nie uniósł wzroku.
- Nie powinieneś mnie o to pytać.
- W porządku. Nie zamierzasz jednak zapytać, jak mnie się powodzi?
- W jakich zamierzeniach, panie Oberon? - zapytała lady White, powracając do
stolika. - Jestem pewna, że wszyscy chcielibyśmy się tego dowiedzieć.
Oberon zacisnął usta.
- Proszę mi wybaczyć, ale są to sprawy natury osobistej.
- W takim razie zastanawiam się, dlaczego w ogóle je pan poruszył. Szczególnie w
przytomności panny Vallois, której nie może pan zbyt dobrze znać.
Robert sięgnął po talię kart i przesunął ją po stole. Punkt dla lady White, pomyślał.
Nie miała trudności z usadzaniem Oberona w obecności innych. Niestety, Oberon potra-
fił każdą trudną sytuację obrócić na swoją korzyść.
- Ma pani rację, że mnie upomniała, lady White. Panno Vallois, proszę wybaczyć
mi ten brak manier. Może wynagrodzę to pani, zapraszając ją na przedstawienie jutrzej-
szego wieczoru. Wiem, że w Covent Garden grają właśnie  Don Giovanniego". Zbiera
doskonałe recenzje.
R
L
T
- Przedstawienie! - zakrzyknęła lady White z urazą. - Za moich czasów takie roz-
rywki w ogóle nie były brane pod uwagę przez damy z towarzystwa. Czy uzyskał pan
zgodę Longworthów na tę wycieczkę?
- Jeszcze nie, ale trudno mi uwierzyć, by lady Longworth na nią nie zezwoliła -
odparł Oberon. - Słyszałem, że jako dziewczynka widziała Mary Robinson w roli Perdity
i poruszyło ją to niezwykle.
- Oczywiście, że ją poruszyło - lady White tasowała karty. - Panna Robinson wcie-
liła się w tę rolę z niezwykłym zaangażowaniem. Szkoda, że była taką ladacznicą. Zrobi-
ła z siebie całkiem głupią wobec księcia, a i on wyszedł na tym nie lepiej... - Przełożyła
karty i zaczęła rozdawać. - Teatr może zapewnić wspaniałe doświadczenia, o ile aktorzy
są coś warci - ciągnęła. - Moja siostra myślała kiedyś o karierze scenicznej. Omal nie
wpędziła tym ojca do grobu. Ale była w tym naprawdę dobra!
- W grze aktorskiej? - zapytała panna Vallois. - Czy w prowokowaniu ojca?
Robert wybuchnął śmiechem. Nawet lady White zachichotała.
- A więc za tą śliczną twarzyczką kryje się też duch! Dobrze. Nie cierpię ludzi po-
zbawionych poczucia humoru. Zamierzasz pójść do teatru z tym szubrawcem?
Robert podniósł wzrok i dojrzał szelmowski uśmiech, który uniósł kąciki ust panny
Vallois.
- Tak, myślę, że pójdę. O ile lady Longworth nie będzie miała obiekcji.
- Raczej nie odmówi ci tej przyjemności, o ile oczywiście zabierzesz ze sobą swe-
go przystojnego brata - rzekła lady White. - Bez wątpienia spodoba mu się dobra historia
miłosna.
Oberon gotował się w ciszy ze złości.
- Myślałam, że będzie to przyjemny wieczór dla panny Vallois i dla mnie - odparł
chłodno.
- Jestem tego pewna. Ale gdybym była na miejscu lady Longworth, wolałabym
wysłać pannę Vallois do teatru z całą grupą przyjaciół. - Lady White rzuciła bystre spoj-
rzenie na Roberta. - Pan też powinien pójść, panie Silverton. Dobrze panu zrobi trochę
rozrywki. Niech pan zabierze też ze sobą swą cudowną siostrę.
R
L
T
- Może rzeczywiście tak uczynię - rzekł Robert, zaczynając się doskonale bawić. -
Jane uwielbia teatr.
- Wspaniale. W grupie zawsze razniej, nieprawdaż?
Robert zaryzykował szybkie spojrzenie na Oberona, którego nadzieje na roman-
tyczny wieczór zostały właśnie rozbite, ale powstrzymał się od śmiechu.
- Doskonale pani mówi, lady White. W grupie razniej!
Dla nikogo nie było zaskoczeniem, że lady White i panna Green wygrały cztery z
pięciu kolejnych rozdań. Choć Robert był przekonany, że lady oszukuje, nie był w stanie
jej zdemaskować. Szczególnie że dzięki niej plany Oberona legły w gruzach. Miał wąt-
pliwości co do czystości intencji Montague'a Oberona wobec panny Vallois. Im więcej
jednak czasu z nią spędzał, tym bardziej zdawał sobie sprawę, jak nieszczęśliwa byłaby z
takim człowiekiem jak Oberon. Z człowiekiem pozbawionym elementarnej wrażliwości,
niezdolnym kochać. Z człowiekiem, dla którego liczyło się tylko zwycięstwo.
Robert usłyszał głośny trzask. Zobaczył, że w jego dłoni właśnie pękła nóżka od
kieliszka.
- Dobry Boże, Robercie, co się stało? - zapytała Jane, podchodząc do niego. -
Gdyby wzrok mógł zabijać, leżałyby tu stosy ciał. A może... tylko jedno - dodała, podą- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl