[ Pobierz całość w formacie PDF ]
owdowiała synowa przeniosły się do Denver. W osiem miesięcy pózniej, w tym samym
dzienniku wydrukowano wzmiankę o narodzinach syna Ruth - Cole'a Tanka Jordana.
Po przejrzeniu mikrofilmów obejmujących kolejne trzy lata Kady odnalazła artykuł o
próbie porwania syna pani Jordan. Autor opowiedział się jednak zdecydowanie po stronie
mieszkańców Legendy i usprawiedliwił ten desperacki akt krzywdą, jakiej ewentualni
sprawcy doznali od Ruth.
Kady przeszukiwała archiwa przez wiele dni, ale już nie znalazła żadnych informacji na
temat Jordanów. Natrafiła jedynie na wzmiankę z 1897 roku, tę samą, którą pokazała jej
babka Cole'a. Wynikało z niej wyraznie, że niejaki Smith - zamordowany w swej własnej
rezydencji w Denver - przeznaczył cały swój majątek na budowę sierocińców w Kolorado.
W 1898 roku ukazał się natomiast nekrolog Ruth Jordan. Zmarła pozostawiła syna - C.T.
Jordana, który niestety nie mógł przybyć na pogrzeb.
Niewiele osób towarzyszyło Ruth w jej ostatniej drodze, najprawdopodobniej z powodu
tego, co uczyniła na wiele lat przed śmiercią.
W dwudziestym wieku prasa z rzadka wspominała o Jordanach. Posiadłość sprzedaną
przez adwokatów zburzono w 1926 roku.
W starych nowojorskich książkach telefonicznych nie figurował żaden C.T. Jordan czy
też Cole Jordan. Kady zupełnie nie mogła zrozumieć, co też się stało z synem Ruth, który
żywił do swej matki tak ogromny żal.
Gdy po gazetach przyszła kolej na książki, Kady natrafiła na coś, czego nie miała ochoty
oglądać. Był to rozdział o nawiedzonych miastach, stanowiący dramatyczny opis upadku
Legendy. Na jednym z obrazków widniała siwowłosa wiedzma wyśmiewająca się z dzieci
umierających na cholerę.
Zabraliście moją rodzinę, więc teraz ja wezmę waszą - brzmiał podpis pod rysunkiem.
I choć Kady nigdy w życiu nie miała ochoty zniszczyć żadnej książki, tę zapragnęła
nagle porwać na strzępy. Zamknęła ją w końcu z takim hukiem, że siedzący obok mężczyzna
zmarszczył groznie brwi.
Nie bardzo jednak wiedziała, co robić dalej. Wszystko wskazywało na to, że jej przygoda
już się skończyła. Powinna iść do łóżka, przespać się kilka godzin, a z samego rana wysłać
zapomniane listy i rozpocząć nowe życie.
Kiedy wróciła do domu, nie miała siły, by pójść do sypialni, więc - odsunąwszy sterty
papierów - wyciągnęła się wygodnie na sofie w salonie.
W chwili gdy przymknęła oczy, zaczęła śnić. Na początku wszystko przebiegało tak
samo jak zwykle. Zakwefiony jezdziec wyciągnął do niej rękę, a Kady usiłowała ją
pochwycić. Tym razem jednak w oczach Araba czaiła się złość.
- Więcej mnie nie zobaczysz, jeśli tym razem ze mną nie pójdziesz - przemówił
głębokim głosem, brzmiącym zupełnie tak, jakby gdzieś na jego dnie leżały zeschnięte liście.
- Gdzie jesteś? - krzyknęła, gdyż jezdziec zniknął jej z oczu w ułamku sekundy. - Nie
wiem, dokąd mam iść! - wołała, rozpaczliwie szukając wzrokiem czegoś, co mogłoby ją
naprowadzić na właściwą drogę.
Obudziła się z twarzą w mokrej od łez poduszce. W rzeczywistości również nie
wiedziała, dokąd ma się udać. A przecież musiała w końcu znalezć pracę i wrócić do
normalnego życia.
Pod wpływem impulsu podeszła do ściany, przez którą przedostała się kiedyś do
Legendy. Ale teraz to był tylko zwyczajny otynkowany i pomalowany na biało mur, nic
więcej.
103
- Niech was wszystkich diabli wezmą! - krzyknęła. - Chcecie, żebym coś dla was
zrobiła, ale nie staracie się mi pomóc.
W tej samej chwili usłyszała głos Ruth.
- Dam ci sześć tygodni. Jeśli nie skontaktujesz się przez ten czas z moimi potomkami,
będzie to dla mnie oznaczać, że zlekceważyłaś moją prośbę.
Sześć tygodni? - pomyślała Kady, po czym natychmiast rzuciła się do biurka w
poszukiwaniu kalendarza. Serce biło jej tak mocno, że ledwo mogła zebrać myśli. Ile czasu jej
jeszcze zostało? I jak się właściwie powinna się zabrać do wypełnienia swojej misji? Gdzie
mieszkali potomkowie Ruth Jordan? Jak się nazywali?
- Trzy dni - powiedziała głośno, patrząc na kalendarz. Tylko trzy dni. - Ale dokąd
mam pójść? - mruczała, rozglądając się po pokoju, jakby w nadziei, że odnajdzie na ścianie
ważną wskazówkę. - Niech cię diabli, Ruth! Pomóż mi! - wrzasnęła, wznosząc oczy do sufitu.
Ledwo zdążyła to powiedzieć, a już usłyszała głos babki Cole'a i przypomniała sobie ich
rozmowę na ganku. - On mieszka w Nowym Jorku, próbuje ułożyć sobie życie. Nie życzy
sobie ode mnie żadnej pomocy. W ogóle nie chce mnie widzieć.
- Nowy Jork! - krzyknęła Kady, po czym pobiegła do sypialni po torbę. - Pociągiem
mogła tam dotrzeć w trzy godziny.
Dwadzieścia minut pózniej wyszła z mieszkania z bagażem w ręku i wpadła prosto na
Gregory'ego.
- Kady, kochanie - powiedział Norman, starając się pochwycić ją w objęcia. - Nawet
nie wiesz, jak bardzo za tobą tęskniłem. Wybaczam ci wszystko, mam nadzieję, że ty też się
na mnie nie gniewasz... Chyba możemy...
- Odsuń się, dobrze? Muszę złapać pociąg do Nowego Jorku.
- Pociąg? Chyba nie zamierzasz mnie opuścić? Bo skoro tak, to...
Wiedziała, że łatwo się od niego nie odczepi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]