[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odrętwieniu i nie chciało mi się absolutnie nic robić ani
myśleć o czymkolwiek, siedziałem tak i patrzyłem przez
okno, obezwładniony i zniewolony przez niebyt. Dwa
czarne konie skręciły z głównej drogi, za nimi przyczepa,
a na kozle stał w rozkroku mężczyzna w olbrzymim
białym, pilśniowym kapeluszu, trzymał teatralnie cugle, a
kiedy je popuścił, konie wgryzły się w wędzidła i pognały
leśną aleją, a ja zdrętwiałem, że ten czarny zaprzęg nie
jedzie, ot, tak sobie, ale do mnie, no i stało się, przez
otwartą bramę dyszel wpakował mi się wściekle prosto w
okno, uskoczyłem, na szczęście silne szarpnięcie cugli
osadziło konie, stanęły, ale ich łby i dyszel były w moim
pokoju. Woznica zeskoczył bokiem, poklepał konie po
zadach, a czarne wałachy uznały to za przyzwolenie i
zaczęły żreć pelargonie, a w drzwiach stanął pan Iontek,
którego znałem z widzenia z gospody, dokąd przyszedł
kiedyś z jednym ze swych wałachów i dał mu w kuflu
piwa, a potem wyszedł. Widywałem ten jego biały
kowbojski kapelusz, jak o zmierzchu zataczał się po wsi,
widywałem jego kapelusz na warzywnych zagonach,
gdzie pan Iontek chodził i skręcał długie rurki do
podlewania warzyw, zawsze był opalony, latem tylko w
spodniach od kombinezonu, natomiast jego biały kapelusz
płynął jak łódka przez kalafior, dojrzewającą kapustę i
pola kalarepy. Czemu zawdzięczam pańskie odwiedziny,
mówię. Usiadł, zdjął biały kapelusz, loki opadły mu na
opalone czoło i powiedział, że na wysypisku znalazł
piękny stopień, no i ten stopień przywiózł mi w prezencie.
Ja, rzekł, ja pisarzy szanuję, bo jak sam piszę list, to nigdy
go nie dopiszę, tak mnie to pisanie umorduje, że piję
jednego malucha za drugim, miętówkę, aż w końcu dam
sobie z tym listem spokój. Postawiłem przed nim
szklaneczkę z butelką i pan Iontek pił, ale nie tak jak się
pije alkohol, tylko jak mineralną, żeby ugasić pragnienie,
i powiedział: Jak mam ten filcowy kapelusz, to tak mi
gorąco, tak się ze mnie leje, że naraz piję piwo, miętówkę,
wszystko co mokre, tak mnie wtedy suszy. Panie Iontek,
mówię, to niesamowite, niech się pan częstuje, ale na co
mi ten stopień? Pogłaskał po chrapach konie, które
zabrały się za moje dwie czapki i żarły je z takim
smakiem, z jakim pan Iontek pił wódkę. Na co ten
stopień?
Taki stopień to dla pisarza coś jakby stopień gdzieś
tam, a ja, kiedy czytam kronikę wypadków, to wydaje mi
się, tak sobie myślę, że ten umrzyk to pan, dlatego będzie
to pan miał jako znak, złowieszczy znak... Wstał, włożył
kapelusz, przy wyjściu zatoczył się, że o mało nie
wysadził z futryny drzwi. Za chwilę już był na przyczepie
i łomem, kilkoma mocnymi ruchami zrzucił ten stopień
na ziemię, to był stopień z jakiegoś kościoła, już dawno
takiego nie widziałem, takie bywały tylko w katedrach.
Zeskoczył i tym srebrnym łomem przesunął stopień na
trawę pod brzozy, a ja odwróciłem się i przyjrzałem sobie
w lustrze, czy nie zobaczę tam czegoś w związku z tą
kroniką wypadków pana Iontka i to tam było, widziałem,
że w moich oczach czai się cień. Pan Iontek wrócił cały
spocony i żeby się nie rozdrabniać wziął butelkę i napił
się z niej, grdyka mu tylko skakała, a on sączył, chłonął i
ze smakiem przełykał tę wódkę.
Potem spojrzał na mnie, pogładził moją dłoń i
powiedział, A gdyby coś się z panem stało, to gdzie pana
pochować, u nas w Sernicach, czy w Hradisztku? Ja na to,
że do śmierci mam jeszcze daleko, a pan Iontek rzekł,
wiem, wiem, do naturalnej śmierci, ale jak czytam
kronikę wypadków, to tam są tylko śmierci nagłe, no i tak
sobie myślę, że gdyby się coś z panem stało, to lepiej by
panu było u nas, na cmentarzu w Sernicach, mnie się
wydaje, że pisarz powinien wiedzieć, co z nim będzie,
kiedy go już nie będzie. To prawda, mówię, wstałem i
poszedłem po bochenek chleba, zerknąłem do lustra i
zobaczyłem, że zbladłem i posiwiałem. Kroiłem chleb i
dawałem go koniom na zmianę, bo zżarły mi już trzy
książki z biurka pod oknem i gazety.
Pan Iontek rozmarzył się: Jakby tak było piwo...
Wyszedłem i przyniosłem siatkę z butelkami
schłodzonego w piwnicy piwa, pan Iontek wziął butelkę i
silnym uderzeniem o kant stołu zerwał kapsel i napił się
spienionego piwa, a pózniej opowiadał mi z
entuzjazmem: Wie pan co, niech się pan każe pochować u
nas, w Sernicach, no bo tak, ten cmentarz jest pod lasem,
tak że pana grób będzie w igliwiu i zapachu sosen, ale
najważniejsze, że w tym lesie jest też piłkarskie boisko, a
pan chyba lubi piłkę? ... Lubię, powiedziałem cicho. No
widzi pan, od razu wiedziałem, tak, to zupełnie inny grób
niż gdzie indziej, do pana grobu na pewno doleci gwizdek
sędziego i stukot piłki, i krzyki graczy, i brawa, i
wyzwiska kibiców... pan Iontek zaglądał mi ciepło w
oczy, zdjął kapelusz i sztywnymi palcami przeczesywał
włosy, a loki grzechotały, kiedy przepływał przez nie ten
żywy grzebień. Bardzo to miło z pana strony, że mi pan
przywiózł ten stopień, mówię, ale z tym pogrzebem chyba
jednak poczekamy, co? Włożył kapelusz i od razu
zachciało mu się pić i silnym uderzeniem o kant stołu
zerwał kapsel z piwa.
Nie, odrzekł, kiedy dopił. Ja wygłaszam mowy
pogrzebowe i byłoby mi strasznie miło, że jakby pan
[ Pobierz całość w formacie PDF ]